"Vita mutatur non tollitur" |
Pośmiertne wystawy twórców nauki i kultury;
|
Marian Kamil Dziewanowski(1913-2005) |
Marian Kamil Dziewanowski - sylwetka
|
Marian Kamil Dziewanowski – pisarz i dziennikarz, uczestnik kampanii wrześniowej, oficer Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie podczas II wojny światowej, dwa razy odznaczony Krzyżem Zasługi. Profesor Uniwersytetu w Bostonie i Uniwersytetu Stanu Wisconsin w Milwaukee (USA), członek Polskiej Akademii Umiejętności. Polski historyk emigracyjny, specjalista historii polskiej i rosyjskiej XIX i XX wieku. Niestrudzony promotor polskiej historii, kultury, sztuki i tradycji. |
Marian Kamil Dziewanowski urodził się 27 czerwca (są źródła, które podają, że stało się to wcześniej, w maju) 1913 roku w Żytomierzu jako syn Kamila i Zofii z Kamieńskich. "Pamiętam jeszcze ostatnie dni reżimu carskiego i rewolucję na Ukrainie. Pamiętam dobrze, jak chłopi napadli [nasz] dwór, dobrali się do piwnic, upili, a potem zaczęli wyrzucać książki z biblioteki, obrazy i meble. Potem to wszystko podpalili. Obraz jak w "Nieboskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionych i mądrych starszych chłopów, którzy dali nam furmankę, zdołaliśmy ujść z życiem. W pamięci mam do dziś stos palących się książek..." [ten i następne cytaty, przytoczone w tym opracowaniu pochodzą z rozmowy, jaką dla pisma i witryny POLISH NEWS przeprowadziła Katarzyna Murawska; w połowie roku 2008 tekst nie był już dostępny]. "Po podpisaniu pokoju w Brześciu Litewskim [3 marca 1918 roku] przyszli Niemcy, a kiedy odeszli, zrobiła się nowa rewolta. Najpierw Petlura wypędził Skoropadskiego, potem Petlurę wypędzili bolszewicy. Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Żytomierz chyba z dziesięć albo dziewięć razy zajmowany był przez różne wojska. Było to chyba 27 kwietnia [1920 roku] rankiem. Wojska bolszewickie w pośpiechu opuszczały miasto. Pamiętam przed naszym domem przewrócony bolszewicki samochód pancerny, a na nim napis: 'Mir chizenam, wojna dworcam!' (Pokój lepiankom, wojna pałacom!). Po kilku minutach pojawiły się pierwsze patrole 6 Brygady Ukraińskiej gen. Bezruczki, za nim patrole jakiegoś pułku legionowego, a potem wjechała kawaleria. Pamiętam, bo zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, gdy w szaroniebieskich mundurach wjechał 2 Pułk Szwoleżerów, a z nim byli też oficerowie francuscy. Mieli niebieskie mundury, czerwone spodnie i kepi. Wśród nich był, wtedy kapitan, późniejszy prezydent Francji - de Gaulle. Parę dni później odbyła się parada wojsk polskich. Rewię odbierał Naczelnik Józef Piłsudski. Widziałem go wtedy pierwszy i jedyny raz w życiu. Te historyczne dni głęboko zapadły w moją pamięć i serce...". Rodzina Dziewanowskich przez Kijów uciekła do Warszawy, skąd jej przodkowie wyjechali 200 lat wcześniej... "Bitwę warszawską pamiętam poprzez kanonadę artylerii wojsk walczących na przedpolu miasta, którą było u nas dobrze słychać. Potem przyszła wiadomość o zwycięstwie i ogromne uczucie ulgi...". Kamil dorastał w międzywojennej, wolnej Polsce; uczył się między innymi u Pijarów w Rakowicach pod Krakowem, w słynnym Liceum Krzemienieckim, maturę zdawał u księży Marianów na Bielanach pod Warszawą. Studiował prawo w Uniwersytecie Warszawskim, zrobił też dyplom w Instytucie Francuskim. Gdy w roku 1937 Kamil pracował w Berlinie jako korespondent PAT (Polskiej Agencji Telegraficznej), mógł z bliska obserwować jak Hitler szykuje się do wojny; obsługiwał wizytę Benito Mussoliniego w nazistowskich Niemczech, był też świadkiem zajęcia Austrii. "Nie miałem wątpliwości, że była to banda zbrodniczych kryminalistów" - wspominał później. |
Jak wielu swoich przodków, został żołnierzem. "Jeden z moich stryjów, Władysław Dziewanowski był historykiem i wykładał w Szkole Sztabu. Inny stryj, Wacław Dziewanowski, był generałem dywizji w wojsku carskim. Potem był zastępcą dowódcy Korpusu 'Kraków'. Wielu moich kuzynów było oficerami, mój ojciec również był oficerem i walczył na froncie I wojny światowej...". Kamil trafił do Szkoły Kawalerii w Grudziądzu, a stamtąd - jako podchorąży - do 1 Pułku Ułanów. Nominacja oficerska związana była z przenosinami do 3 Pułku Szwoleżerów do Suwałk. To z tym pułkiem, we wrześniu 1939 roku, podczas niemieckiej napaści na Polskę, brał udział w walkach jako kawalerzysta. Z tego czasu zapamiętał szczególnie jeden długi dzień: rano stoczyli walkę z Niemcami na zachodnim froncie, zaś wieczorem walczyli z Rosjanami - i to był już front wschodni... Dostał się do sowieckiej niewoli, ale dzięki znajomości rosyjskiego zdołał zbiec. |
||
Przedostał się do Francji, dołączając do resztek Armii Polskiej, z którymi zdołał ewakuować się do Anglii. Ponieważ znał niemiecki (dwa lata w Berlinie...), udało mu się zatrudnić jako tłumacz-instruktor w Instytucie Spadochroniarstwa i Sabotażu (The Institute of Parachutists and Saboteurs) w Wielkiej Brytanii, gdzie szkolono ochotników do podejmowania działań na tyłach wroga (czyli tzw. 'cichociemnych'). Tam, w klubie golfowym, poznał swoją przyszłą żonę, Adę Karczewską - która uciekając przed Niemcami przez Litwę i Szwecję (gdzie spędziła trzy lata) dotarła w końcu do Londynu. |
Marian Kamil Dziewanowski w Londynie, lata 40. XX w. |
|
Kamil pracował też w tajnej Rozgłośni Polskiej "Świt", która nadawała z Londynu dla Armii Krajowej. W 1944 roku wysłano go do Waszyngtonu jako pomocnika attaché wojskowego Rządu RP Na Wychodźstwie do spraw prasy i propagandy. Tłumaczył tam między innymi wystąpienia Prezydenta USA, Franklina Delano Roosevelta. (Wiele lat później służył w podobnej roli - tyle że tłumaczył na angielski - podczas wizyty pewnego polskiego kardynała, który przybył z wykładami na Uniwersytet Harvarda. Kardynał, z którym się zaprzyjaźnił, później stał się znany jako Jan Paweł II...). |
Koniec wojny nie przyniósł Polsce wolności, tylko kolejne zniewolenie. Dziewanowscy postanowili pozostać w USA i zacząć życie od nowa. Kamil zapisał się na Uniwersytet Harvarda, gdzie zrobił w 1951 roku doktorat z historii - był to pierwszy po wojnie przewód doktorski na tej uczelni, tyczący historii Rosji i Wschodniej Europy. Obywatelstwo USA uzyskał w roku 1953. Pracował jako wykładowca w Boston College do roku 1965, potem w Boston University - do roku 1978, kiedy to skończył 65 lat. "Nigdy nie pójdę na emeryturę" - mawiał potem - "w końcu żyje się tylko dwa, może trzy razy...". "On nie tylko studiował i uczył historii, On żył historią" - powiedziała kiedyś Ada, Jego - przez 58 lat - żona. "On żył historią, ponieważ zetknął się osobiście z Hitlerem, Goebbelsem, Churchillem, Rooseveltem... Był świadkiem historii, począwszy od rewolucji bolszewickiej". Wtedy, w roku 1979, Dziewanowski związał się z Uniwersytetem Stanu Wisconsin w Milwaukee (UWM). Oboje z Adą stali się szybko ważnymi członkami tamtejszej społeczności. Ada jako dyrektor artystyczny zespołu tańca artystycznego 'Syrena Polish Dancers' (swoją pasję przekazała obojgu dzieciom, znanym instruktorom tańców ludowych), On jako profesor historii Polski i krajów Wschodniej Europy. Pięcioletni związek Dziewanowskiego z UWM ukoronował działania stanowego oddziału Kongresu Polonii Amerykańskiej (PAC - Wisconsin State Division of the Polish American Congress), polonijnej społeczności i polonijnych działaczy, członków stanowego Senatu: na uczelni umocniły się dwie liczące się kierunki nauki - literatury i języka polskiego oraz historii Polski. Dziewanowski, znakomity wykładowca, zyskał sobie szerokie gremium oddanych słuchaczy. Gdy formalnie (po raz drugi) został emerytem w 1983 roku, wyjechał na cykl wykładów do Europy. Miał wykłady w Uniwersytecie Paryskim, w Uniwersytecie w Bordeaux i w Oxfordzie. Między różnymi tematami Jego wystąpień było także życie, dzieło i przesłanie Jana Pawła II. Cały czas pisał po polsku i po angielsku, przygotowując nowe publikacje i aktualizując dawniejsze do nowych wydań - a wszystko co opublikował, było napisane w klarowny, interesujący sposób. Był aktywnym członkiem komitetów naukowych UWM, zajmujących się Rosją i Europą Wschodnią oraz Polską (Russian and East European Studies and Polish Studies committees). Jego ostatni wykład na UWM (pod koniec 2003 roku - 'Włodzimierz Putin i nowa Rosja') został przyjęty owacyjnie. |
Marian Kamil Dziewanowski do ostatniej chwili żył i pracował niezwykle aktywnie. "Wszystko, co robię, jest próbą ocalenia tego, co ocalić się dało: pamiątek rodzinnych oraz wspomnień o ludziach wielkich, tych, którzy współtworzyli historię rodzinną. [...] Wielu moich przodków pięknie zapisało się w polskiej historii, szczególnie wtedy, kiedy potrzebna była danina krwi, której nie żałowali. Wspomnę tylko o kilku z nich. [Oto] portret Dominika Dziewanowskiego, który służył w kawalerii pruskiej w stopniu majora. Kiedy Napoleon wkroczył do Polski, zgłosił się do wojska Księstwa Warszawskiego. Sformował 6 Pułk Ułanów. Brał udział w kampanii moskiewskiej. Za zasługi został awansowany do stopnia generała i otrzymał Krzyż Virtuti Militari. W Królestwie Kongresowym był senatorem. Bardzo sławnym i owianym legendą jest rotmistrz Pułku Szwoleżerów Gwardii Napoleońskiej Jan Nepomucen Dziewanowski. Z nim związana jest legenda i prawda o szarży pod Somosierrą. Było to dokładnie 30 listopada 1808 roku. 3 Szwadron Szwoleżerów, którego dowódcą był Kozietulski, pełnił służbę przy Napoleonie. Po nieudanych atakach piechoty francuskiej, Kozietulski otrzymał rozkaz szarży. Zasalutował i rozwinął szwadron do ataku. Kiedy wysunął się na czoło, jego koń został trafiony, przewrócił się i przygniótł jeźdźca. Komendę objął najstarszy oficer, którym był rotmistrz Jan Dziewanowski. Zdobył trzy z czterech baterii, ale padł ranny. Czwartą baterię zdobył porucznik Niegolewski i doprowadził szarżę do końca. Jan Dziewanowski z szesnastoma ranami znalazł się w szpitalu Santa Maria w Madrycie, gdzie odwiedził go sam wódz naczelny - Napoleon Bonaparte. Odwiedziny były wyjątkowe. Napoleon zasalutował i powiedział: 'Składam hołd najodważniejszemu z odważnych', po czym odpiął swoją Legię Honorową i przypiął ją Janowi. Jan był pierwszym oficerem, który dostąpił tego zaszczytu i jedynym wymienionym z nazwiska w biuletynie wydanym przez Napoleona po bitwie pod Somosierrą. Mam księgę pułkową 1 Pułku Szwoleżerów Gwardii, a w niej są dokładne opisy natarcia. To, co powiedziałem, to fakty historyczne. [Znany] obraz Januarego Suchodolskiego 'Bohaterowie Somosierry' przedstawia Wincentego Krasińskiego, ojca poety Zygmunta Krasińskiego, Kozietulskiego, Jana Dziewanowskiego i porucznika Niegolewskiego. Wincenty Krasiński był nominalnym dowódcą pułku, ale nie będąc fachowcem, dowodził pułkiem tylko honorowo i pod Somosierrą go nie było, ale chciał coś z tego zwycięstwa sobie przywłaszczyć, więc wynajmował pisarzy i malarzy, którzy opisywali rzekomą obecność szefa na polu bitwy. Różnie rodzi się legenda... Inny obraz przedstawia dwór, który jeszcze do pierwszej wojny światowej należał do rodziny Dziewanowskich. Potem kupili go Wierzbiccy. Zbudowano go we wsi Olszynka Grochowska. Dziś to już jest część Warszawy - dzielnica Grochów. W tym dworze Stanisław Wyspiański umiejscowił część akcji 'Warszawianki'. Bitwa odbyła się na folwarku należącym do Dziewanowskich. To był wówczas lasek i łączka. Z balkonu pałacyku Chłopicki przez lornetę obserwował i dowodził bitwą. W saloniku Stary Wiarus składał generałowi meldunek. Po wojnie w dworku mieścił się posterunek milicji. Potem go pięknie odnowiono i dzisiaj jest tam Szkoła Muzyczna im. Fryderyka Chopina. [...] Ja należałem oryginalnie do płockiej linii. Jestem w prostej linii praprawnukiem Łukasza, najmłodszego z tej linii. Jako rotmistrz kawalerii kwarcianej około 1650 roku Łukasz został wysłany na wschodnie rubieże, żeby bronić je przed Turkami i Tatarami. Tam spotkał wdowę po pułkowniku Michale Wołodyjowskim, oświadczył się jej i tak zapoczątkowali kresową wołyńsko-podolską linię Dziewanowskich. Moja praprababka była kobietą zamożną i przedsiębiorczą. Miała kilka folwarków, którymi nieźle zawiadywała, bo mężczyźni ciągle byli zajęci obroną granic...". Marian Dziewanowski takie historie mógł opowiadać godzinami. Jego ulubionym powiedzonkiem było stwierdzenie "odpoczywać znaczy rdzewieć" ("to rest is to rust"). Wciąż czytał, pisał, redagował. Całe życie był entuzjastą tenisa, pływania i podróży, a w wolnych chwilach układał limeryki na różne okazje. Żegnała Go cała Polonia amerykańska - i najbliżsi: żona Ada, córka Basia, syn Jan, ich rodziny i ich dzieci, 'późne wnuki'... |
Marian Kamil Dziewanowski, w swoim domu w Milwaukee, lata '90. XX w. |
Marian Kamil Dziewanowski w swoim domu w Milwaukee, lata '80. XX w.; za nim - portret Stanisława Dziewanowskiego, kasztelana elbląskiego (według innych źródeł - Dominika, majora kawalerii) |
18 lutego 2005 roku w Milwaukee (Wisconsin, USA) zmarł profesor Marian Kamil Dziewanowski. Zapamiętamy Go jako człowieka pogodnego. Życzliwego wszystkim. Wolnego i pragnącego wolności dla nas, którzy często nawet o tym nie marzyliśmy. Należał do pokolenia, które wcielało w życie ideały. Ideał miał mieć swój byt realny. Namacalny. Dla współczesnych żyjących w XXI stuleciu, fenomen jasnej wykładni wolności pokolenia lat międzywojnia, nie mającego bezustannych wątpliwości, co jest wolnością, a co nią już nie jest, pozostanie nieosiągalny. Kamil Dziewanowski miał ten dar jednoznacznej i klarownej oceny utrwalony. Nic więc dziwnego, że nie zgadzał się z urządzeniem świata po wojnie. Przywiązanie do wartości wyniesionych z domu, dzielonych wraz z całym pokoleniem walczącym o przyszłość Rzeczypospolitej, w nowej rzeczywistości stało się jedynie kolejnym wyzwaniem. Jako historyk, próbujący zrozumieć fenomen polskich dziejów, miał wiele powodów, aby sięgać zarówno do tradycji rodzinnych, jak i losów pojedynczych bohaterów. Dzieła Jego życia pokazują nam mniej znaną cząstkę naszej skomplikowanej przeszłości. Nasze bezustanne zmagania, nasze narodowe troski i porażki. Nasze moralne racje i cele. Nasze kulturalne zadanie na planie Europy. Nasze wielkie wygrane i tragedie narodowych porażek – Marian Kamil Dziewanowski nie odmawiał im bohaterstwa, ale i nie szczędził krytyki. Mam nadzieję, że mimo doświadczeń wojennych i sytuacji wynikającej z rozstrzygnięć II wojny światowej, był człowiekiem szczęśliwym. On i wielu innych, o których już nie pamiętamy, podjęło zupełnie nowy i znacznie bardziej odpowiedzialny intelektualny wysiłek oswobodzenia z niewoli. Żadne okoliczności nie usprawiedliwiały złożenia broni. Ale też i broń, po którą należało sięgać, była zupełnie nowego rodzaju. Pozostał człowiekiem skromnym. Trzymał się twardo faktów, nieugięty w swoich ocenach. W Jego przemyśleniach, które nie przynosiły mu łatwego poklasku, dostrzeżemy troskę o interes narodowy. Wiedział, że nie ma łatwych rozwiązań i tanich wytrychów, prowadzących do świetlanej przyszłości. To właśnie starał się odważnie nam przekazać, ale czy my udźwigniemy ten ciężar? |
Marcisz Bielski, POLISH NEWS, Chicago (2005) |
Z lewej - jedna z ostatnich fotografii Mariana Kamila Dziewanowskiego podczas 'Polish Fest 2004' w Milwaukee; z prawej Ada Dziewanowski, w centrum - Donald Pienkos z wnuczkiem pp. Dziewanowskich ( źródło: www.pacwisconsin.org 2005) |
Opracowanie i redakcja: Jan Krzysztof Wasilewski |
Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 03.09.2008, godz. 03:26 - Jan Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 03.09.2008, godz. 03:26 - Jan Wasilewski