"Vita mutatur non tollitur"

Pośmiertne wystawy twórców nauki i kultury;
prezentacje postaci i ich dorobku

Zofia Hertz  (1911-2003)

Zofia Hertz - sylwetka
Zofia Hertz - we wspomnieniach:
- Andrzej Bogusławski - na 90. urodziny Zofii Hertz
- Renata Gorczyńska o Zofii Hertz
- Joanna Siedlecka o Zofii Hertz

 

Strażniczka ognia

 

Andrzej Bogusławski

  O Zofii Hertz można mówić nieskończenie, bo życie ma wyjątkowe i bardzo bogate. Ukazała się już książka, wywiad-rzeka Izy Chruślińskiej z nią (Była raz 'Kultura'). Bardzo wiele miejsca w różnych publikacjach poświęcił pani Zofii i jej mężowi Zygmuntowi Jerzy Giedroyc, który miał szczęście z nią pracować. I jej właśnie, w przewidywaniu swej śmierci, powierzył kierowanie Instytutem Literackim, jego archiwum i biblioteką, całym dorobkiem ośrodka, który ma nadal zachować niezależność i służyć badaczom historii. I wydawać nadal 'Zeszyty Historyczne'.

  Może będzie najsłuszniej zacząć od słów samego Redaktora. W 'Autobiografii na cztery ręce' Giedroyc wspomina: "W historii Instytutu Literackiego i Kultury Zosia i Zygmunt Hertzowie odegrali rolę decydującą. Byli wprowadzeni we wszystkie sprawy, łącznie z tymi, które wymagały zachowania maksymalnej dyskrecji. [...] We Włoszech działalność Zygmunta Hertza była genialna, bez niego byśmy sobie nie poradzili. Zawdzięczamy mu stworzenie materialnych podstaw Instytutu. Później [...] jego ciekawość ludzi i umiejętność nawiązywania kontaktów z nimi były niezastąpione, [...] był ministrem do spraw Polaków. Załatwiał zaproszenia i stypendia. Spotykał się i utrzymywał kontakty towarzyskie. Odgrywał rolę piorunochronu w moich stosunkach z Miłoszem, które nie zawsze układały się najlepiej. Opiekował się Hłaską, Polańskim i mnóstwem innych osób, które przewinęły się przez nasz dom. [...] Na głowie Zosi była od początku cała administracyjna strona 'Kultury'. Ale jej wpływ na politykę 'Kultury' i na mnie był zawsze bardzo wielki. Ma ona bardzo dużo zdrowego rozsądku i wielokrotnie potrafiła mnie powstrzymywać przed [...] angażowaniem się w nowe i ryzykowne przedsięwzięcia; jej interwencje nie zawsze były skuteczne, ale kilka razy uchroniła 'Kulturę' od poważnych głupstw. Potrafiła też załatwiać wiele spraw dzięki umiejętności nawiązywania przyjacielskich stosunków z ludźmi. Jest widomą ilustracją mojej teorii, wedle której w Polsce najważniejsze są kobiety. [...] Rola Zosi i Zygmunta jest nie do przecenienia. Nie przypuszczam, by 'Kultura' mogła bez nich zaistnieć i przetrwać".

  Powiedziane mocno i dobitnie. Ale jak się rodzą takie nieprzeciętne charaktery, skąd się biorą tak zdolni ludzie? Urodzona w Wilnie Zofia Neuding nie miała łatwego dzieciństwa: rodzice rozeszli się, gdy skończyła zaledwie 4 lata, a matka umarła, gdy miała lat 8. Opiekowała się nią przez kilka lat bezdzietna ciotka, potem zamieszkała na stancji w Łodzi. Musiała jak najwcześniej się usamodzielnić i przebijać przez życie. Uczyła się dobrze i zarabiała korepetycjami, do których - jak opowiada teraz - nie miała talentu. Ale miała szczęście do ludzi i wiarę we własne siły. Zapisała się na prawo na Uniwersytet Warszawski i tam - nadal udzielając korepetycji - pracowała społecznie w kole prawników, gdzie nauczyła się pisania na maszynie, co się w przyszłości przydało. Przeszła na drugi rok. W czasie wakacji spotkała w Lodzi dyrektora swego gimnazjum, który ucieszył się na widok doskonałej uczennicy i dowiedziawszy się o jej kłopotach finansowych, postanowił jej pomóc. Polecił Zosię rejentowi, który prowadził w Łodzi kancelarię notarialną. Rejent natychmiast zatrudnił młodą studentkę prawa. Przeniosła się do Łodzi, a do Warszawy jeździła tyko zdawać egzaminy. Praca biurowa u notariusza, polegająca głównie na przepisywaniu akt, to było za mało na jej temperament i ciekawość. Rejentowi to się spodobało, zaczął ją wprowadzać w tajniki zawodu. Poznał się na bystrości jej umysłu i gdy wprowadzono egzaminy na notariusza, namówił ją, żeby stanęła w szranki. Zdała egzamin świetnie, była pierwsza kobietą, której to się udało! Rejent był zachwycony, szczycił się swą piękną i młodą uczennicą, w łódzkiej gazecie ukazał się nawet o niej artykuł, oczywiście z fotografią...

  Do roli strażniczki ognia było jeszcze daleko, ale wejście Zosi w życie mogło niejednej i niejednemu zaimponować. Wyrósł - w niełatwych warunkach (a może właśnie dlatego, że były trudne?) - człowiek nieprzeciętny.

  Zygmunta Hertza poznała przypadkiem. Na jakimś balu u dalszych znajomych, gdzie było nudnawo i gdzie Zygmunt też się nudził okrutnie. Więc przysiadł się do stolika, gdzie było nieco weselej. Przedstawił się, zaczęła się rozmowa. Po tym balu zaczęli się spotykać, widocznie przypadli sobie do gustu. Nie myśleli jednak o małżeństwie, bo każde lubiło swą pracę i ceniło niezależność. Zygmunt Hertz był synem prezesa Izby Przemysłowo-Handlowej Mieczysława, przedstawiciela belgijskiego koncernu Solvay na Polskę. Po studiach ekonomicznych w Anglii pracował w biurze ojca, ale pierwszym etapem pracy było tzw. poznawanie życia, np. wyładowywanie wspólnie z dokerami transportów towarów w Gdyni itp. Ale nie odżegnywał się od wysiłku fizycznego i lubił bratać się z ludźmi. Dopiero po roku takich praktyk zaczął pracować z ojcem, a że za biurkiem nie mógł wysiedzieć, więc zajmował się kontaktami handlowymi poza biurem. W przeciwieństwie do Zosi życie go raczej rozpieszczało, mógł sobie na wszystko pozwolić - na samochód, podróże, przyjemności. Ale miał też poczucie humoru, więc nawet snobizm, który bywał jego ujemną cechą i denerwował Zosię, dał sobie na zawsze wybić z głowy. Cóż ich jeszcze łączyło? Chyba to, ze oboje wychowywali się bez matki. [...] Matka Zygmunta i jego siostry Anieli odeszła od męża i dzieci i związała się z innym mężczyzną, gdy Zygmunt miał 12 lat. Rozbicie rodziny spowodowało, ze Mieczysław Hertz przestał wierzyć w trwałość małżeńskich związków i nigdy nikogo do tego nie nakłaniał. Dzieci też po swojemu przeżyły ten szok. Może więc Zygmunt zatęsknił za kobiecym ciepłem, a Zosia za mężczyzną, który nie byłby lekkoduchem - jak jej ojciec - i poważniej traktował rodzinę i małżeństwo? [W każdym razie] postanowili się pobrać i w lutym 1939 r. odbył się ich bardzo skromny ślub. I o dziwo! To małżeństwo okazało się mocne i trwałe - mimo długich okresów, gdy nie byli razem, spowodowanych przez wydarzenia wojenne. Pierwsza rozłąka spotkała młodą parę jeszcze w tym samym roku, w którym się pobrali. Zygmunt - jako oficer rezerwy - został tuż przed wojną zmobilizowany do 1 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej w Warszawie, gdy w wielkim pośpiechu wrócili z wakacji nad morzem. Tu nastąpiło pierwsze rozstanie, które trwało aż do stycznia 1940 r. (spotkali się dopiero wówczas w Stanisławowie, gdzie mieszkał stryj Zygmunta). Rozdzielił ich front, a później seria dramatycznych ucieczek Zygmunta (omal nie dostał się do Katynia!). Zofia została w Łodzi, gdzie czekała aż Niemcy wypuszczą jej teścia, podstępnie zaaresztowanego przez władze okupacyjne, kiedy zapadła decyzja o wcieleniu Łodzi do III Rzeszy. Ojciec Zygmunta został wypuszczony w grupie osób najstarszych, złamany fizycznie i psychicznie, do Łodzi już nie wrócił i zamieszkał u swej córki Anieli w Warszawie.

  Zofia przeszła nielegalnie granicę, spotkała się z mężem. Zamieszkali we Lwowie. Nie uniknęli masowej wywózki uciekinierów polskich w głąb ZSRR. Zawieziono ich koleją, potem barkami Wołgą i znów koleją do osiedla Cynglok w lasach Maryjskiej Republiki Autonomicznej. Ale żadnego Maryjca, czyli Czeremisa, z ludu o bogatej kulturze, tam nie było. Był tylko leśnik, kierownik robót, piekarz z żoną i enkawudzista - wszyscy Rosjanie. I ponad czterystu Polaków umieszczonych w prymitywnych barakach, które trzeba było ocieplić, żeby się nadawały do życia. Tępe i ciężkie siekiery, które z trudem można było podnieść do góry, praca od świtu do zmroku przy bardzo skąpym wyżywieniu... Niebawem po przyjeździe Zygmunt powiedział Zofii, że nie przeżyją w tych warunkach. A ona na to, ze muszą przeżyć. I rzeczywiście, przeżyli trudne 16 miesięcy. Dostali - jakimś cudem - kilka paczek: od ciotki ze Stanisławowa i siostry Zygmunta z Warszawy. Uciekać nie było gdzie. Najbliższa poczta oddalona o 40 kilometrów. Lasy i lasy dookoła. A jednak doczekali tak zwanej amnestii, o której zawiadomił wszystkich Polaków pułkownik NKWD, ale namawiał do pozostania na miejscu. Gdy dowiedzieli się, że do Moskwy przyjechała Polska Misja Wojskowa - nadali wszyscy [...] depeszę z opłaconą odpowiedzią. Odpowiedz przyszła. Przepisali ją na tapecie, bo papieru nie było, i traktowali to jak glejt. Z wielkim trudem, [ale] dotarli do Buzułuku.

  Zaczął się następny okres ich życia, nie pozbawiony elementów tragicznych i tragikomicznych, jak chociażby oskarżenie ich obojga przez "dwójkarzy" o zdradę stanu, czego koronnym świadectwem miał być zabawny list napisany przez Zofię do męża. Ale na szczęście Józef Czapski, bliski współpracownik gen. Władysława Andersa, potrafił ukręcić łeb całemu spiskowi "dwójkarzy" przeciw Hertzom. Zygmunt dostał awans od dawna mu należny, a Zofia pełniła różne funkcje w wojsku i poznawała wciąż nowych przyszłych swoich przyjaciół, między innymi Jerzego Giedroycia, który wydawał się jej strasznym mrukiem, bo odpowiadał na pytania półsłówkami... Nie chciał widocznie rozmawiać z nieznajomą kobietą, mimo tego, że była w mundurze. Ale wkrótce stosunki między nimi się ułożyły poprawnie, gdy ją bliżej poznał i polubił. Z czasem stały się tak znaczące, ze właśnie jej powierzył opiekę nad dziełem swego życia - Instytutem Literackim... Ale o tym już było.

  Poznałem panią Zofię późno, dopiero gdy jako azylant we Francji nagrywałem dla kraju audycje o 'Kulturze'. Później przyjeżdżałem do Czapskiego, który był moim kolegą z pułku. Dużo starszym, o całe pokolenie, ale kresowiacy zawsze trzymają się razem. Pani Zofia, chyba wtedy, wiedząc, że moja sytuacja finansowa jest trudna, zaproponowała mi, żebym dla 'Kultury' napisał recenzję 'Drogi do Ostrej Bramy' Jana Erdmana. Zgodziłem się chętnie, bo to było o Kalenkiewiczu, jednym z twórców koncepcji przerzutów do Polski spadochroniarzy, których później nieoficjalnie nazywano cichociemnymi. Byłem jednym z nich, co pani Zofia dostrzegła i dodała: "Pan to zrobi najlepiej, bo pan się na tym zna... ". Książka zresztą okazała się bardzo ciekawie napisana.

  W czasie kilkakrotnych wizyt w siedzibie Instytutu Literackiego w Mesnil-le-Roi zauważyłem bez trudu, ze zawsze przyjazna i życzliwa ludziom pani Hertz jest sercem tego domu, strażniczką ognia. [...] Gdy mi dedykowała wspomnianą już książkę Izy Chruślińskiej, napisała: "...z sympatią". Trudno mi nie myśleć z sympatią o Zofii Hertz, następczyni Jerzego Giedroycia, która 27 lutego [2001 roku] skończyła 90 lat. I z całym przekonaniem chcę poprzeć plany dotyczące tego miejsca pod Paryżem, w którym się tyle zdarzyło. Z jej ogromnym udziałem.


Andrzej Bogusławski
Zofia Hertz skończyła 90 lat. Strażniczka ognia,
[w:] Nowy Dziennik, Przegląd Polski, 9 marca 2001
www.dziennik.com/www/dziennik/kult/archiwum/01-06-01/pp-03-09-01.html

 

 

Opracowanie i redakcja: Jan Krzysztof Wasilewski


Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 03.10.2008, godz. 22:57 - Artur Podsiadły