"Vita mutatur non tollitur"

Pośmiertne wystawy twórców nauki i kultury;
prezentacje postaci i ich dorobku

Wacław Iwaniuk  (1912 - 2001)

Wacław Iwaniuk - sylwetka
Wacław Iwaniuk - publikacje
Wacław Iwaniuk we wspomnieniach  (Edward Zyman, Jan Wolski, Janusz Drzewucki)

 

Edward Zyman

Chory na Polskę


  4 stycznia 2001 w nocy, w North York General Hospital w Toronto, zmarł Wacław Iwaniuk - wybitny poeta, tłumacz, krytyk i eseista.

  "Z każdym dniem zwalniam kroku", pisał w jednym ze swych ostatnich wierszy. I tak było w istocie. Od kilku już lat, ze ściśniętym sercem, obserwowaliśmy beznadziejną walkę Pisarza z okrutnym wyrokiem losu. Kolejne, powtarzające się wylewy pozbawiały Go stopniowo tego, co było dlań głównym sensem egzystencji: twórczej aktywności. Odchodził na naszych oczach. Kurczył się gwałtownie obszar jego świadomej percepcji słów i zdarzeń. Coraz mniej sygnałów z zewnątrz poruszało Jego wymęczony chorobą umysł. Początkowo próbował z tym walczyć. Po każdorazowej rekonwalescencji siadał za biurkiem i kładąc przed sobą białą kartkę papieru, starał się tworzyć nowe wiersze. Były to przecież wysiłki daremne. Rok po roku, miesiąc po miesiącu, a ostatnio dzień po dniu, czy nawet godzina po godzinie opuszczał świat, który jeszcze do niedawna wyzwalał w nim tak wiele emocji. Z którym prowadził poetycki dialog, zajmując stanowisko wobec najważniejszych problemów i wyborów człowieka, żyjącego w dramatycznym XX wieku. Jego głęboka i poruszająca poezja jest znaczącym świadectwem tych zmagań.

  Urodził się 17 grudnia 1912 roku w Chojnie Starym pod Chełmem. W Chełmie, na łamach młodzieżowego pisma "Spójnia", opublikował swój pierwszy wiersz "Śmierć". Po ukończeniu szkoły średniej przeniósł się do Warszawy. Przez pewien czas mieszkał (wraz ze Stanisławem Piętakiem i H. Domińskim) u słynnej Rózi przy ulicy Dobrej 9, co znajdzie wielorakie odbicie w Jego późniejszej twórczości. W Warszawie zbliżył się z Czechowiczem, pozostając w początkowym okresie pod silnym urokiem jego poezji. Debiutował w 1936 roku dobrze przez krytykę przyjętym poematem "Pełnia czerwca", który ukazał się w ramach Biblioteki Grupy Literackiej "Wołyń". Przed wojną wydał jeszcze u Hoesicka "Dzień apokaliptyczny", arkusz poetycki pod redakcją Józefa Czechowicza (1938), ale swój pełny wyraz jako twórca uzyskał w latach późniejszych, które spędził na emigracji, dzieląc los swego dramatycznego pokolenia.

  Po wybuchu II wojny światowej opuścił Argentynę, gdzie odbywał praktykę konsularną jako stypendysta Funduszu Kultury Narodowej i przybywszy w grudniu 1939 roku do Francji, zgłosił się na ochotnika do tworzącej się Armii Polskiej. Jako żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich brał udział m.in. w walkach pod Narwikiem. Po kapitulacji Francji usiłował przedostać się przez Hiszpanię do Wielkiej Brytanii. Aresztowany przez hiszpańską żandarmerię, został osadzony w więzieniu w Figueras, a następnie w obozie koncentracyjnym w Mirandzie. Po udanej ucieczce dotarł do Anglii. Tu wstąpiwszy do 1. Dywizji gen. Stanisława Maczka, odbył wraz z nią szlak bojowy przez Francję, Belgię, Holandię i Niemcy. Za udział w walkach pod Falaise otrzymał Krzyż Walecznych. Do 1946 roku przebywał w Niemczech, a następnie wrócił do Angli, skąd dwa lata później wyjechał do Kanady. Początkowo przebywał u rodziny pod Edmonton, poczym przeniósł się do Toronto, podejmując pracę w rzeźni. Przez wiele następnych lat pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości rządu prowincji Ontario i jako tłumacz przysięgły w sądzie.


 Wacław Iwaniuk, lata 60. (?) XX w.    Wacław Iwaniuk, lata 40. XX w.

Z lewej: Wacław Iwaniuk, rysunek nieznanego autora
z autografem poety, lata 60. (?) XX w.;
z prawej: Wacław Iwaniuk, rysunek Józefa Czapskiego,
druga połowa lat 40. XX w.


  Wacław Iwaniuk jest autorem ponad dwudziestu tomów wierszy (m.in.: "Milczenia", "Ciemny czas", "Lustro", "Nemezis idzie pustymi drogami", "Evenings on Lake Ontario", "Nocne rozmowy", "Moje strony świata" oraz wyborów: "Kartagina i inne wiersze", "Powrót", "Zanim znikniemy w opactwie kolorów", "Wiersze wybrane".

  Zajmował się także działalnością translatorską. Jest autorem "Najmniejszej antologii", zawierającej wybór przekładów wierszy współczesnych poetów amerykańskich (Gertruda Stein, Wallace Stevens, Conrad Aiken, E. E. Cummings, Robert Penn Warren, Wynstan Hugh Auden, Theodor Roetke, Karl Shapiro, Thomas Merton, Robert Lovell, Sylvia Plath i inni), oraz licznych przekładów czekających na wydawcę. Jego wspomnienie o Józefie Łobodowskim "Ostatni romantyk" wyszło w Toruniu, wydane przez Uniwersytet im. Mikołaja Kopernika w serii 'Archiwum Emigracji' (1998). Laureat wielu nagród - m.in. imienia T. Sułkowskiego, "Roju" (Roy Publishers, za przekłady wierszy Emily Dickinson), "Kultury", "Wiadomości", Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Fundacji im. A. Mickiewicza, im. Kościelskich oraz Wł. i N. Turzańskich. W swej bogatej biografii twórcy i animatora kultury był członkiem komitetu doradczego nagród Fundacji A. Jurzykowskiego, jury londyńskich "Wiadomości" i kanadyjskiego PEN Clubu. Wiersze, artykuły, szkice i recenzje literackie oraz przekłady poezji anglojęzycznej publikował na łamach najważniejszych emigracyjnych czasopism.

  Współtwórca Konfraterni Artystycznej "Smocza Jama", współtwórca i wieloletni prezes Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie, do ostatniej chwili członek jego zarządu.

  Przypominam tę niezbędną garść faktów, by przybliżyć sylwetkę Twórcy i Człowieka, dla którego "czyn był ważniejszy od kontemplacji poetyckiej". Wacław Iwaniuk był chory na Polskę. Zrealizowany przed kilkoma laty krótki film dokumentalny, poświęcony Jego życiu i twórczości, opatrzyłem tytułem "Mój dom jest małą Polską". Dla nas, obecnych na planie przyjaciół i współpracowników Wacława, wypowiedziane przezeń słowa były czymś w pełni zrozumiałym i oczywistym. Każdy, najdrobniejszy nawet element wystroju wnętrza znanego nam dobrze domu przy 263 Keewatin Ave w Toronto zasadność tych słów potwierdzał i uwierzytelniał. Myślę tu o imponującej, liczącej kilka tysięcy tomów bibliotece, którą zachwycić się mógł najbardziej wytrawny znawca i miłośnik literatury polskiej i światowej, dziełach sztuki (Czapski, Lebenstein, Sadowska, Schneider, Głaz, Nikifor, Koniuszy), przebogatym archiwum, w którym znaleźć można było prawdziwe skarby w postaci korespondencji Kazimierza Wierzyńskiego, Józefa Wittlina, Aleksandra Janty Połczyńskiego, Jerzego Giedroycia, Pawła Mayewskiego i wielu innych. Może jednak najbardziej na ową "małą Polskę", przeżywaną niezwykle intensywnie i żarliwie, składała się wyjątkowa, trudna do wyrażenia atmosfera - serdeczna i przyjazna, otwarta na wszelkie nowinki z Polski, ale także, czy przede wszystkim na głębokie, nie wolne od sporów i kontrowersji rozmowy o polskiej literaturze, krajowym i emigracyjnym życiu artystycznym, o poszczególnych twórcach oraz ich wyborach ideowych i politycznych.


 Wacław Iwaniuk

Wacław Iwaniuk
Toronto, 1985 r.

    Autora "Ciemnego czasu" prof. Janusz Kryszak nazwał "bezkompromisowym strażnikiem wartości uznanych za fundament ideowo-etyczny emigracji niepodległościowej", prowadzącym "uparty spór z komunizmem, brakiem wolności, z całym pojałtańskim porządkiem w Europie". Postawa ta przesądziła o tym, że twórczość Wacława Iwaniuka przez długie dziesięciolecia nie miała dostępu do krajowego czytelnika. Znali ją tylko nieliczni krytycy, przyjaciele z czasów przedwojennych, z którymi miał stały kontakt korespondencyjny, oraz badacze mający dostęp do wydawnictw emigracyjnych.

  Pierwszą książeczką, która przypomniała czytelnikowi  krajowemu (po blisko półwiecznej nieobecności) tego polskiego poetę był wydany w roku 1987 w podziemnej, małej oficynie Wolna Spółka Wydawnicza KOMITYWA (w Lublinie) autorski wybór "Kartagina i inne wiersze."

  Dopiero potem ukazywały się Jego kolejne tomy, już oficjalnie: "Powrót" (Więź, Warszawa 1989), "Zanim znikniemy w opactwie kolorów" (Wyd. Literackie, Kraków 1991) i "Moje obłąkanie" (Stowarzyszenie Literackie Kresy, Lublin 1991).


  [Ukazało się też w prasie kilka wierszy Iwaniuka, kilka wzmianek o nim, jednak gorączkowe czasy przemian ustrojowych w Polsce ten głos z oddali i późny powrót przytłumiły... (przyp. red.)]

  (...) Należy podkreślić, że wątek polityczny, przewijający się przez wszystkie powstałe na obczyźnie zbiory, dyskurs o Polsce i polskości, powinnościach pisarza i odpowiedzialności intelektualisty to ważny, ale nie jedyny obszar problemów tej inspirującej, wciąż czekającej na pełniejszy opis krytyczny, poezji. Iwaniuk był zawsze wrażliwym na egzystencjalne niuanse lirykiem. I o tym wcieleniu Poety mówi najpełniej jego ostatni tom "W ogrodzie mego ojca. Wiersze z lat 1993 - 1996". Jak trafnie zauważa autor wstępu, Janusz Kryszak, Poeta odbywa w nim imaginacyjną wędrówkę do kraju lat dzieciństwa, do pierwszych odczuć i wrażeń, zapamiętanych sytuacji i krajobrazów rodzinnej Lubelszczyzny. Ów powrót nie jest tylko poetycką projekcją dojmującej tęsknoty sędziwego Autora do stron rodzinnych. Słusznie podkreśla przywołany krytyk, że "to, co jawi się być tylko poetyckim powrotem do pierwszych obrazów jednostkowego losu, jeszcze jedną wersją emigracyjnej nostalgii, w gruncie rzeczy zawiera w sobie sensy znacznie bogatsze, bo uniwersalizujące przywołaną konkretność świata pamięci. Tytułowy "ogród ojca" w równej mierze bowiem lokalizuje się w geograficznej przestrzeni Lubelszczyzny, jak i w duchowej przestrzeni wyznaczonej pamięcią przekazu biblijnego: pamięciowy konkret służy symbolicznej transformacji rzeczywistości, odsłania wymiar eschatologiczny".

  W jesieni życia, jakby przewidując jego kres, Wacław Iwaniuk sporządza poetycki bilans swej ziemskiej wędrówki. Jest to bilans Twórcy i Człowieka. Po latach "pisania o innych", pisze w swym ostatnim tomie o sobie, starając się odpowiedzieć na najbardziej podstawowe pytania: jaki jest sens pisarskiej profesji? egzystencji w ogóle?

  W sposób widoczny zmienił się nie tylko świat Jego poetyckich poszukiwań, istotnym przeobrażeniom uległa również sama struktura wiersza, język lirycznej wypowiedzi. Rozlewna, dyskursywna fraza poprzednich zbiorów, w "Ogrodzie" przybiera postać zwięzłych not, komunikatów, suchego rejestru biograficznych faktów i zdarzeń, nazwisk i dat. Poeta "szuka zdań, które byłyby moim wizerunkiem". Stąd owo uważne przyglądanie się przeszłości, przywoływanie (niekiedy wielokrotne) pewnych epizodów, głównie z czasów wojny. Ascezę przekazu, wyzbytego wszelkich wyznaczników poetyckich, ilustrują w sposób niezwykle sugestywny wiersze: "Byłem", "Podróż do konsulatu polskiego w Kurytybie", "Ciemne oczy Rózi", "Letni wieczór nad jeziorem Huron w lipcu 1993 roku", "Dużo kiedyś podróżowałem" i wiele innych. W wierszu "Moje życie nie było łatwe" dokona dramatycznego wyznania:

"Gdy śpię jestem w kraju
gdy się budzę
jestem na emigracji"


  W ten sposób tom "W ogrodzie mego ojca", najbardziej osobista spośród książek Wacława Iwaniuka, staje się swoistym, utkanym z egzystencjalnych doświadczeń życiorysem, którego pointę znajdziemy w zamykającym książkę "Wierszu dla samego siebie":

"Szukałem szczęścia po świecie które było we mnie.
Podróżowałem z kraju do kraju zamiast mieszkać w domu".


  Doświadczenie Poety, zatoczywszy wyznaczone przez upływ czasu i nawarstwiającą się fakturę zdarzeń koło, wróciło do punktu wyjścia, gdzie z równą jak kiedyś na początku mocą, jawią się pytania o sens i cel naszej ziemskiej peregrynacji.

  Wacław był dla mnie kimś szczególnie bliskim i ważnym. Piszę te słowa z dojmującym uczuciem winy, że nie potrafiłem uczynić wszystkiego, by w trudnych, ostatnich dlań chwilach być dostatecznie często obok Niego. Miałem wszakże świadomość, że jest otoczony troskliwą opieką Swego serdecznego przyjaciela, Johna Halla. Ostatni raz w domu przy 263 Keewatin Ave spotkaliśmy się we wrześniu 2000 roku. Był już bardzo ciężko chory i gasł w oczach. Odwiedziłem Go wówczas w towarzystwie przebywającej w Toronto naszej wspólnej znajomej, którą darzył wielką sympatią, Ani Lubicz Łuby i Jego najwierniejszego druha, Henia Wójcika. Odnieśliśmy wrażenie, że nasza wizyta sprawiła Mu szczerą radość. Uwidacznia to seria zdjęć, cenna dla mnie pamiątka po tym ostatnim spotkaniu. Potem była już tylko nasza wizyta pożegnalna, gdy czwartkowym, późnym popołudniem 4 stycznia 2001 roku (jak się okazało, w Jego dniu ostatnim), stanęliśmy wraz z Henrykiem i Adamem Tomaszewskim bezradni przy szpitalnym łóżku Poety. Był już nieprzytomny. Podłączony do specjalnej aparatury, oddychający z trudnością, nie słyszał naszych głosów. Byliśmy tam jednak chwilę, z iskierką nadziei, że czuje naszą przy nim obecność. Moment przed nami odwiedził Go John. Kilka godzin później dostaliśmy ze szpitala wiadomość, że Wacław zmarł.

   Jedno z ostatnich zdjęć

Jedno z ostatnich zdjęć
Wacława Iwaniuka;
Toronto, 2000 r.

  Od ponad półwiecza, choć zawsze samotny, żył wśród nas, będąc jedną z najważniejszych postaci polskiego życia kulturalnego w Toronto, jego współtwórcą i mądrym inspiratorem. Był Człowiekiem i Twórcą wielkiego autorytetu, nie znającym kompromisu wobec wewnętrznej Prawdy, której pozostał wierny do końca. Do końca też "kronikarz / Czasu popiołów / Podróżny lądów i epok" (określenia wyjęte z wiersza Marka Kusiby "Iwaniuk") - pisał "młodzieńcze wiersze". Niezwykle wymagający wobec samego siebie, z radością witał każdy nowy talent, wspierając swą wiedzą i ludzką życzliwością młodszych, wstępujących autorów. Czujemy się (wraz z moimi Przyjaciółmi z Polskiego Funduszu Wydawniczego, którego członkiem zarządu pozostawał aż do ostatniej chwili) niezwykle wyróżnieni tym, że mieliśmy szczęście spotkać Go na swym emigracyjnym szlaku.

  W swoich pięknych i mądrych wierszach jeszcze niedawno żegnałeś, Wacławie, wielu Twoich Przyjaciół, wybitnych twórców polskiej kultury. Dziś przychodzi nam pożegnać Ciebie. Czynimy to z ogromnym żalem i głęboką pokorą wobec majestatu śmierci. Pozostawiasz nam szczodry skarb w postaci Twej ważnej, inspirującej poezji i pamięci o Twym heroicznym i prawym życiu. Żegnając Cię w Twej ostatniej drodze wiodącej do "Ogrodu Ojca", dziękujemy Ci za ten hojny dar.

Edward Zyman
Wspomnienie to Autor ogłosił w nowojorskim Przeglądzie Polskim
12 stycznia 2001 r.

 

 

Jan Wolski

"Jakoś nie mogłem pisać sielanek..."


  Od dawna wiedziałem, że Wacław Iwaniuk gaśnie. "Żywa legenda drugiej awangardy", jeden z wielkich poetów emigracyjnych, zmarł 4 stycznia 2001 roku w Toronto.

  Końcówka lat dziewięćdziesiątych była już martwym czasem dla jego twórczości literackiej. Chciał pisać, ale nie był w stanie. Walka ze słabnącym ciałem, męczonym kolejnymi wylewami, pochłaniała wszystkie jego siły. Czasem w jego imieniu pisał listy wieloletni przyjaciel, po trosze kurator i sekretarz, Henryk Wójcik. W grudniu otrzymałem niepokojący list: "Mam wiadomość ważną i bardzo smutną. Wacław jest poważnie chory. Miał znowu udar, wygląda strasznie. Nie mówi w ogóle, ledwo chodzi. Jest nieobecny." I jeszcze zdanie, że na kartce z życzeniami świątecznymi, którą niebawem dostanę, poeta ledwie zdołał nakreślić imię. Już więcej nic nie napisze. "Jesteś więc osobą, która ma ostatni podpis Wacława." 5 stycznia z Toronto dotarła do mnie wiadomość, iż dzień wcześniej pan Wacław zmarł w szpitalu. Została mi na pamiątkę kartka świąteczna z czymś, co od biedy można nazwać jego ostatnim autografem.


Półdziki traper i truskawki w śmietanie


  Korespondowaliśmy wiele lat, choć spotkaliśmy się raz tylko, w maju 1988 roku. Umówiliśmy się na lotnisku w Genewie, dokąd przylecieć miał z Londynu. Wydawało mi się, że rozpoznam go bez trudu. Wypatrywałem wysokiego, potężnie zbudowanego mężczyzny, półdzikiego trapera. Wszak przybywał z Kanady "pachnącej żywicą". Wiedziałem o jego pasjach sportowych, że czynnie, choć pewnie dość dawno, uprawiał lekkoatletykę. Wreszcie, kiedy hala przylotów była już prawie pusta, spostrzegłem eleganckiego, niewysokiego, skromnego starszego pana. To był Wacław Iwaniuk. Otrzymałem nauczkę, żeby zbytnio nie ufać obrazom literackim.

  Pociągiem ruszyliśmy do Fryburga, celu naszej podróży. Zatrzymaliśmy się w Lozannie. Pan Wacław chciał zobaczyć miejsce, gdzie wykładał Mickiewicz. "Wymaga tego patriotyczna kurtuazja i obowiązek" - powiedział. Do uniwersytetu nie dotarliśmy. Trzeba było wspiąć się na strome wzgórze, zabrakło mu tchu. "Ach, pooglądajmy lepiej księgarnie, ciekaw jestem, co się tu teraz czyta". Pod wieczór dotarliśmy do Fryburga na spotkanie autorskie ze studentami slawistyki i polskimi emigrantami. Nie była to zbyt liczna publiczność, bo też twórczość Wacława Iwaniuka nie jest wystarczająco znana. Wierzę, że jej poznanie i odpowiedni do zasług rozgłos, są jeszcze przed nami.

  Jego poezja (jeżeli nie brać [- co zrozumiałe -] pod uwagę dwóch przedwojennych tomów) obsesyjnie powraca do przerażających obrazów wojny, ludzkiego okrucieństwa. Zdominowały ją "wyobraźnia traumatyczna" (określenie Janusza Kryszaka) i stale obecny imperatyw dawania świadectwa prawdzie o bolesnych doświadczeniach epoki. Iwaniuk pisał też o bolesnych problemach emigracyjnych, o wydarzeniach w Polsce i na świecie. Rozpamiętywał wypadki polityczne, zawirowania polskich losów, wskazywał rzeczywiste, a nie urojone, podyktowane oportunizmem czy doraźnymi korzyściami, wartości. "Bardzo często odwołuję się do tego, co było. Zwłaszcza podczas wojny i na emigracji. To jest najważniejszym tłem moich wierszy. Jakoś od wojennych zdarzeń, od pieców, od komór gazowych, które widziałem, od tych hitlerowskich wyczynów, nie mogę się wyłączyć; mimo że w Kanadzie jest piękna przyroda, śliczne drzewa, góry, pola, nie mogę stać się poetą sielankowym".


Na emigracji słowo to ocalenie


  W ostatnich tomach wątki te zeszły na nieco dalszy plan, zaś poeta wyeksponował przede wszystkim własną biografię, wizerunek swego wewnętrznego ja. Był emigrantem, pielgrzymem szukającym swego miejsca na ziemi. Rekonstruował więc mityczną i nostalgiczną krainę dzieciństwa, arkadyjską Chełmszczyznę, "lubelskie Jeruzalem". Nieustannie akcentował bolesne wewnętrzne rozdarcie między krajem a emigracją, przykład niełatwego, choć typowego, losu wielu Polaków w dwudziestym wieku. Pisał wiersze pełne smutku i pesymizmu, nostalgii i zadumy nad przemijalnością czasów i ludzi.

  Następnego dnia w Zurychu było jeszcze jedno, znacznie liczniejsze, spotkanie autorskie, zorganizowane przez Towarzystwo Przyjaciół Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie.

  Spędziliśmy wspólnie cztery dni. Piękna była wycieczka do uroczego miasteczka i zamku Gruyère, gdzie produkuje się słynny ser. Jednego wieczoru pan Wacław nagle zapragnął truskawek ze śmietaną i cukrem. Szukaliśmy w różnych miejscach, nie było łatwo, ale udało się, znaleźliśmy. Wiele rozmawialiśmy. Żałuję, że nagrałem tylko godzinny wywiad. Mówił: "siedzę spakowany na walizkach i jak się zmieni coś w Polsce, jestem gotów wrócić do kraju. Mam takie psychiczne nastawienie, że mogę w każdej chwili wrócić. W tej atmosferze żyję. Interesuje mnie to, co się dzieje w kraju, a to, co zdarza się w Ottawie, znacznie mniej". Snuł rozważania na temat języka, materii dla poety o fundamentalnym znaczeniu: "Na emigracji słowo to ocalenie. Wszyscy o tym wiemy. Język i słowo prowadzą do kultury. I do twórczości. Oprócz przeżyć wojennych, które mnie absorbują i które muszę wtłaczać w wiersze, właśnie »słowo« jest czymś na przyszłość. Jeżeli jest jakakolwiek pragmatyka przyszłości w mojej twórczości, to jest nią »słowo«". Opowiadał o marzeniach, o potrzebie kontaktu z ludźmi, których interesuje poezja: "A może wrócimy kiedyś zupełnie? Cieleśnie. Nie na białych koniach, ale samolotami. Wtedy może zobaczymy nasze książki w witrynach księgarń i będziemy mogli porozmawiać z czytelnikami".

  Obstawał przy swojej "odmłodzonej" dacie urodzin. Niekiedy wskazywał rok 1913, najczęściej zaś 1915. W rzeczywistości był o trzy lata starszy, niż zwykł to po wojnie podawać. Dlaczego upierał się w tej sprawie? Nie umiem odpowiedzieć. Szczęśliwie ocalały księgi parafialne oraz dokumenty szkolne, studenckie i wojskowe, które rozwiewają wątpliwości. Na świat przyszedł 17 grudnia 1912 roku w Chojnie Starym w parafii Siedliszcze (50 kilometrów od Lublina, 25 od Chełma). Był najmłodszy z siedmioosobowego rodzeństwa. Ojciec, Szczepan, zmarł w 1927 roku. Urzędnik gminy zaświadczył w 1936 roku: "matka Józefa posiada w tejże wsi [Chojno Stare] tytułem własności gospodarstwo rolne o przestrzeni 6 mrg [mórg] gruntu i dom mieszkalny". "Dzieciństwo miałem pastoralne, wychowywała mnie bardzo pobożna matka". Wielokrotnie pisał z czułością o rodzicach. Tak jak i o sielskiej rodzinnej ziemi, niewątpliwie idealizowanej.


Więzień, żołnierz, emigrant


  Opisywał patriotyczny klimat przedwojennej szkoły. Wspominał, jak uczył jeździć na rowerze swojego przyjaciela z gimnazjum w Siedliszczu i Seminarium Nauczycielskiego w Chełmie, późniejszego znakomitego pedagoga Wincentego Okonia. Opowiadał z wyraźną dumą o swoich sukcesach sportowych, zwłaszcza oszczepniczych. O spotkaniach z Kazimierzem Andrzejem Jaworskim, który odkrył jego talent poetycki i umożliwił debiut na łamach "Kameny". O znajomości z najważniejszym bodaj dla niego poetą, Józefem Czechowiczem, o życiu we "wspólnym pokoju". Wszystko przeplatał znakomitymi anegdotami.

  W 1939 roku ukończył Studium Migracyjno-Kolonialne na Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie. Otrzymał stypendium i w czerwcu wyjechał na praktykę konsularną do Argentyny. 1 września był we wnętrzu dżungli, w stacji rolnictwa tropikalnego w kolonii polskiej Gubernador Lanusse nad górną Paraną. Na wieść o wybuchu wojny postanowił wyruszyć do Europy, aby walczyć z Niemcami. Oczekując w Buenos Aires na statek spotkał, poznanego jeszcze w Warszawie, Witolda Gombrowicza. Namawiał go, aby popłynął z nim. Gombrowicz zdecydowanie odmówił. "Przecież tam mogą mnie zabić. O nie. Ja tam, gdzie zabijają ludzi, nie jadę. Bo wojna to jest zabijanie ludzi". W końcu włoskim statkiem, na którym nie obeszło się bez konfliktów z niemieckimi pasażerami, być może także udającymi się na wojnę, Iwaniuk dotarł do Francji. Walczył pod Narwikiem. Z przejęciem opowiadał o nieprzystosowaniu do walk w norweskim klimacie, o śmierci strzelca Kałyniaka, której tragizm wciąż miał żywo w pamięci. Po upadku Francji przedzierał się na południe do Gibraltaru, ale trafił na prawie trzy lata do hiszpańskiego więzienia. W Geronie po nocach słychać było wystrzały, prawdopodobnie podczas egzekucji republikańskich powstańców. Miesiąc później osadzono go w Campo de Concentracion de Prisioneros w Miranda de Ebro. Mówił o straszliwych warunkach, samotności i strachu, głodzie, dokuczliwych wszach i braku zainteresowania losem więźniów ze strony polskich dyplomatów, ale też o meczach siatkówki na obozowym dziedzińcu. Zwolniony został dzięki cichej umowie Hiszpanii z aliantami. Zdążył jeszcze wziąć udział w inwazji na kontynent. W dywizji generała Maczka był obserwatorem w artylerii przeciwlotniczej. Wróciły straszne obrazy ginących ludzi, więźniów z wyzwalanych obozów. Najtragiczniejszy, mówił, był chyba widok poległych żołnierzy pomyłkowo zbombardowanych przez własne lotnictwo.

  Po wojnie nie wrócił do Polski. Skorzystał z zaproszenia wuja i w 1948 roku wyemigrował do Kanady w okolice miasteczka Thorsby, niedaleko Edmonton. Nie wytrzymał na odludnej farmie, przeniósł się do Ottawy, by ostatecznie osiąść w Toronto. Sprzedawał dywany, w rzeźni pakował wędliny, wreszcie został tłumaczem sądowym w Ministerstwie Sprawiedliwości prowincji Ontario. Na pisanie nie miał wiele czasu. Tworzył w kolejce podziemnej, autobusie, niekiedy w biurze - najczęściej jednak w weekendy i podczas wakacyjnych podróży po bezludnych obszarach Kanady.

  Kilka lat po spotkaniu postanowiłem napisać o jego twórczości. Sugerował "jakiś konkretny temat, choćby Polska emigracyjna w moich wierszach albo wątek polityczny". Rada znakomicie odpowiada najbardziej charakterystycznym cechom osobowości Iwaniuka. Zawsze kierował się zbiorowym obowiązkiem. Starał się realizować cele, które wynikały z wewnętrznych nakazów. Nie znosił ludzi, którymi rządził egoizm, którzy żyli z myślą tylko o sobie. Aniołem nie był. Bywał uparty, trudny w kontaktach, może nawet w niektórych sprawach zawzięty. Ale zdaje mi się, że tacy są ludzie, którzy żyją z pasją.

  Pogrzeb pana Wacława, Waltera - jak zwracali się do niego Kanadyjczycy, odbył się 11 stycznia w mieszanej polsko-włosko-angielskiej parafii pod wezwaniem Our Lady of Victory (Matki Boskiej Zwycięskiej) w Toronto. Przez całą uroczystość na urnę z prochami poety padało przez witraże kolorowe, mocne słoneczne światło. Kiedy po mszy żałobnej odprawionej przez ks. Jana Kołodyńskiego wybrzmiewała pieśń Ave Maria, nagle zaszło słońce, dokładnie w chwili zakończenia śpiewu. "Zrobiło się ciemno i jakoś dziwnie".

Jan Wolski


 Ex libris Wacława Iwaniuka; projekt - Stanisław Michał Gliwa

Ex libris Wacława Iwaniuka;
projekt - Stanisław Michał Gliwa



Pożegnanie


  Nie ma już wśród nas Wacława Iwaniuka. Dotarła do mnie smutna wiadomość, że zmarł w Toronto 4 stycznia. Odszedł cicho i niepostrzeżenie. Jak w przypadku każdej śmierci, zdecydowanie za wcześnie. Ostatnimi laty, po kolejnych wylewach, zmagając się z ułomnościami ciała, gasł powoli, acz nieubłaganie. Opiekował się nim John Hall, oparcie stanowiła garstka rodaków, z powiernikiem wszystkich jego spraw Henrykiem Wójcikiem, grono przyjaciół z Adamem Tomaszewskim, Edwardem Zymanem, Stanisławem Cisłą, lecz prawdziwe ożywienie był w stanie wprowadzić chyba tylko umilony czarny kot Jasper.

  Jego biografia to wzorcowy wręcz przykład polskich losów XX wieku. Urodzony 17 grudnia 1912 roku w Chojnie Starym na Lubelszczyźnie, młodość spędził w wolnej już Polsce. To była ta atmosfera, która ukształtowała go na całe życie. Specjalnie wrócił z Argentyny, by walczyć w kampanii francuskiej, był pod Narvikiem, prawie trzy lata spędził w hiszpańskim obozie koncentracyjnym, ale zdążył wziąć udział w lądowaniu na kontynencie i z Brygadą Maczka dotarł do Wilhelmshaven. W 1948 roku wybrał emigrację i osiadł w Kanadzie. Pracując w różnych zawodach, walczył z przeciwnościami losu, w końcu został tłumaczem sądowym.

  Nie przestawał jednak pisać, wszak przede wszystkim był poetą. Debiutował jeszcze przed wojną. Zawsze przyznawał się do fascynacji poetyką Czechowicza. Jego twórczość do czytelnika krajowego dotarła jednak bardzo późno i wciąż nie należy do znanych, w takim stopniu na jaki zasługuje. Przez lata uzbierało się kilkanaście tomów wierszy (między innymi Pełnia czerwca, Czas Don Kichota, Milczenia, Ciemny czas, Lustro, Nocne rozmowy, Moje obłąkanie, W ogrodzie mego ojca), prozy, wspomnień, korespondencji, a wiele tekstów czeka jeszcze na publikację: zwłaszcza znakomity dorobek translatorski.

  Z temperamentu poetyckiego przypominał dokumentalistę, który poprzez przykład własnego losu, daje obraz całej generacji. Najpierw opisując to, na co reaguje emocjonalnie, następnie starając się to zrozumieć i zinterpretować, by końcu ocenić i snuć własne refleksje. Pamięć prześladowała go nieustannie, nie pozwalając uwolnić się od wojennych doświadczeń. Emigracja i jej okoliczności zdeterminowały jego poezję. Słowo, któremu uszanowanie należy się zawsze, było dla niego czymś szczególnym. Obchodził się więc z nim z największą ostrożnością i precyzją. Pisał klarownie, bez niepotrzebnych ozdobników.

  Na co dzień był dobrym i łagodnym człowiekiem. [...] Był osobą niezwykle skromną, zawsze gotową, by pomóc innym, choć niekiedy zdolną także do ostrych polemicznych sporów. Nie opuszcza mnie przeświadczenie, że odszedł człowiek nie do zastąpienia, wielki artysta, którego dzieło czeka wciąż na właściwą ocenę.

Jan Wolski


Tekst "Jakoś nie mogę pisać sielanek..."
ukazał się w dzienniku Rzeczpospolita w dodatku +Plus -Minus, nr 8 [426], 24-25 lutego 2001 r.
Pożegnanie wydrukował lubelski dodatek do Gazety Wyborczej  (nr 6), 8 stycznia 2001 r.

*  Jan Wolski (ur. 1959) był w 2001 roku asystentem w Instytucie Filologii Polskiej WSP w Rzeszowie.
Wcześniej studiował slawistykę i literaturę niemiecką we Fryburgu. Współredagował kwartalnik "Fraza"
[przyp. red., 2001].

 

 

Janusz Drzewucki

Pisać szeptem


  4 stycznia w Toronto zmarł Wacław Iwaniuk, jeden z najwybitniejszych polskich powojennych poetów emigracyjnych. Zadebiutował jeszcze przed drugą wojną światową.

  Urodzony 17 grudnia 1912 roku w Chojnach Starych pod Chełmem, jako początkujący twórca związał się z grupą literacką Wołyń, nakładem której w roku 1936 ukazał się pierwszy tom jego poezji "Pełnia czerwca".

  Po studiach w Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie, gdzie specjalizował się w zagadnieniach emigracyjnych i kolonialnych, wyjechał na stypendium do Buenos Aires. Na wieść o najeździe Niemiec hitlerowskich na Polskę wsiadł na statek płynący do Francji i zaciągnął się do Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich. Walczył pod Narwikiem.

  Po kapitulacji Francji przedostał się do Hiszpanii. Aresztowany przez faszystów, ponad dwa lata spędził w obozie koncentracyjnym Miranda de Ebro, skąd uciekł przez Gibraltar do Anglii, by wstąpić do Pierwszej Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Za odwagę w bitwie pod Falaise odznaczony został Krzyżem Walecznych.

  Po wojnie studiował w Cambridge, wydał dwa tomiki wierszy: w Londynie "Czas Don Kichota" oraz w Brukseli "Dni białe i dni czerwone", a w roku 1948 wyjechał do Kanady. Mieszkał w Edmonton, w Ottawie, aż wreszcie osiadł na stałe w Toronto. Najpierw pracował w rzeźni, następnie jako referent do spraw wypadków drogowych i jako tłumacz przysięgły. W 1951 roku założył tam Konfraternię Artystyczną "Smocza Jama".

  Sporo pisał i publikował w prasie emigracyjnej. Współpracował z londyńskimi "Wiadomościami" i "Oficyną Poetów", z paryską "Kulturą", nowojorskimi "Tematami", berlińskim "Archipelagiem" oraz z ukazującym się w Toronto "Związkowcem". Na emigracji opublikował swoje najważniejsze tomy poetyckie: "Milczenia" (1959), "Ciemny czas" (1968) oraz "Nemezis idzie pustymi drogami" (1978).

  W prasie krajowej utwory Iwaniuka zaczęto publikować dopiero w latach '80. [XX w.] , m.in. w "Więzi", "Tygodniku Powszechnym", "Kresach" i "Twórczości". Pierwszy wybór wierszy, przygotowany przez Marka Zielińskiego i zatytułowany znacząco "Powrót", został [oficjalnie - przyp. red. *] wydany dopiero w roku 1989.

  W 1991 roku najobszerniejszą, jak dotychczas, edycję jego liryki zredagował krakowski poeta Krzysztof Lisowski. Ostatnią książką Iwaniuka wydaną w Polsce jest zbiorek "W ogrodzie mego ojca", zawierający teksty z lat 1993 - 1996, opatrzony wstępem profesora Janusza Kryszaka, znawcy literatury polskiej powstającej na obczyźnie. W prostych niczym żołnierski meldunek wierszach "Byłem" i "Moje życie nie było łatwe" poeta zdaje relację z całego swojego życia, natomiast w utworach "Pamięci poległych kolegów z 1. Dywizji Pancernej generała Maczka", "Śmierć w Paryżu", "Pozostałem sam" żegna swoich zmarłych przyjaciół.

  Swój artystyczny program wyraził Iwaniuk już w latach 60. XX w.,
w poemacie "Ars poetica", w którym znalazło się przykazanie:
"Unikać łatwych zdań
pisać mową podobną do życia
gdzie każda łza spadając wstrząsa fundamentem
"

w innym utworze z tego okresu - "Planeta" - poeta pisał:

"Nauczyłem się mówić szeptem"

a w "Dwóch miastach":

"słowa się wyczerpały
moje serce milczy
"
  Nie chciał się pogodzić z egzystencją emigranta, wygnańca,
lecz wiedział, że jego powrót do Polski jest niemożliwy.
W powstałej w latach 80. XX w. "Starej historii" wyznawał z goryczą:
"Mamy skąd wyjechać
ale nie mamy gdzie wracać"

oraz:

"Jest przeszłość
ale nie ma przyszłości"

  Wracał zatem pamięcią do krainy dzieciństwa i młodości.
W jednym z ostatnich utworów, zatytułowanym "Wiersz dla samego siebie", mówił wprost:

"Szukałem szczęścia po świecie które było we mnie
podróżowałem z kraju do kraju zamiast mieszkać w domu
w rodzinnym Chełmie i bliskim mi Lublinie"


Janusz Drzewucki


Ten szkic opublikował dziennik Rzeczpospolita
w weekendowym dodatku +Plus -Minus 13 stycznia 2001 r.

*  Autor tekstu oczywiście tu się myli. Dwa lata wcześniej, w roku 1987, ukazał się w Lublinie
(i został rozesłany po całym kraju) autorski wybór wierszy Wacława Iwaniuka, zatytułowany
"Kartagina i inne wiersze". Tomik ten - pierwotnie wydany w tradycyjnej technice typografii -
obecnie jest dostępny online w pełnej wersji elektronicznej na naszych stronach [przyp. red.]

 

 

Opracowanie i redakcja: Jan Krzysztof Wasilewski


Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 04.10.2008, godz. 22:01 - Artur Podsiadły