Czesław Miłosz

- doktorat honoris causa KUL

(czerwiec 1981 r.)

Wystawę zorganizowano po śmierci Poety, przypominając Jego dzieła
Czesław Miłosz (30.VI 1911 r. – 14.VIII 2004 r.)

Doktorat Honoris Causa KUL, czerwiec 1981 r.
Książki poetyckie i przekłady z Pisma Świętego
Eseje, szkice, proza, opracowania i rozmowy
Wydania obcojęzyczne:
[ przegląd 1 ]
[ przegląd 2 ]
Dzieła Zebrane (Znak, Wydawnictwo Literackie)

 Czesław Miłosz 1911-2004

 

 Czerwiec 1981; Czesław Miłosz, doktor honoris causa KUL   "Pod najwyższym protektoratem świętej Stolicy Apostolskiej
i najjaśniejszej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej my:
Mieczysław Albert Krąpiec, doktor teologii i filozofii,
profesor zwyczajny metafizyki, obecnie rektor KUL;
Zygmunt Sułowski, doktor filozofii,
profesor nadzwyczajny metodologii i nauk pomocniczych historii,
obecnie dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych KUL;
Irena Sławińska, ustanowiona zgodnie z przepisami promotorem,
nadaliśmy prześwietnemu mężowi Czesławowi Miłoszowi
znakomitemu poecie, który uprawą pięknego słowa
i wymiarem moralnym swej poezji wysłużył Polsce najwyższy laur,
tłumaczowi Pisma Świętego, ambasadorowi kultury polskiej
za granicą, profesorowi literatur słowiańskich w Ameryce,
zgodnie z uchwałą Senatu Akademickiego,
podjętą na wniosek Rady Wydziału Nauk Humanistycznych,
tytuł i godność, prawa i przywileje doktora honoris causa,
a dla uwierzytelnienia powyższego aktu
zaopatrujemy ten dyplom pieczęcią wielką Uniwersytetu.
Lublin dnia 11 czerwca 1981 roku"
.

Przekład tekstu dyplomu za:
Zeszyty Naukowe KUL
R. 24:1981 nr 2-4 (94-96)
s. 205; fot. Janusz Kolasa

 

 

Ojciec profesor Mieczysław Albert Krąpiec, Rektor KUL


  W imieniu społeczności Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego mam zaszczyt powitać gorąco i serdecznie wszystkich naszych Drogich Gości zarówno duchownych jak i świeckich - przybyłych na uroczystość wyjątkową tak dla naszego Uniwersytetu, jak i dla naszej narodowej kultury. Szczególnie gorąco witam naszego Honorowego Gościa, który wszystkich nas tu zgromadził - Czesława Miłosza.

  Widzimy w nim Człowieka, Twórcę, Profesora, Laureata wielu nagród, z najwyższą - Nobla, Symbol skupiający duchowe wartości narodowe, europejskie, ogólnoludzkie, jak ogólnoludzką, europejską i polską zarazem jest twórczość Poety zakorzenionego przecież bez reszty w ziemi ojczystej. Dzień dzisiejszy jest świętem nas wszystkich, którzy wyznają, że polska twórczość kulturowa jest niepodzielna i niezależna od granic terytorialnych, politycznych, wyznaniowych - jeśli to jest twórczość ludzkiego ducha dążącego w miłości do Prawdy i Dobra. Poczęte dzieło w takim klimacie staje się wartością wzbogacającą kulturę w jej nie-okrojonej postaci, a więc kulturę, która integruje naukę i sztukę - moralność i religię. W poetyckiej twórczości jest szansa ukazania tych wszystkich wątków kultury. Wizja poety ukazuje człowiekowi w skrócie intuicji te prawdy, do których nauka dochodzi niekiedy w długim ciągu uzasadnień; a prawda twórcza jest moralnym dobrem i religijną wartością. Prawda i Dobro, które wyzwalają Miłość, są świętością.


"Szczęśliwy naród, który ma poetę
I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu".


  Katolicki Uniwersytet Lubelski - nawiązujący w swojej prehistorii, poprzez Akademię Petersburską do Uniwersytetu Stefana Batorego, którego Wydział Teologiczny po listopadowym powstaniu został przeniesiony do Petersburga - przez cały ciąg swego istnienia, służąc Ojczyźnie i Bogu, starał się być wierny Prawdzie czynionej w miłości. Dlatego strzegł wolności nauk i nauczania, pracował nad pogłębieniem i poszerzeniem chrześcijańskiej kultury narodu, tej kultury, która nas chroniła i chroni przed "zniewoleniem umysłu" i daje wolność "dzieci Bożych" - najwyższą godność człowieka. W tym Uniwersytecie twórczość Miłosza była znana i uznawana. Pragnęliśmy od kilku lat złożyć nasze uniwersyteckie najwyższe uznanie: doktorat honoris causa Czesławowi Miłoszowi w imieniu tych wszystkich, którzy uznają trwałe wartości chrześcijańskiej kultury, wspólnego dobra Europy. Nasze starania, o których w imieniu Uczelni informowałem przed kilku laty osobiście profesora Miłosza w Berkeley, zostały pomyślnie sfinalizowane teraz, gdy pojawiły się nowe możliwości odrodzenia narodowej, chrześcijańskiej kultury. Stąd nasza radość. Byłaby ona jeszcze większa, gdyby wśród nas był Ks. Prymas, który tak bardzo pragnął uczestniczyć w tej uroczystości, który 30 kwietnia w rozmowie z rektorami KUL dzielił się myślami na temat niektórych utworów Poety; czytał je w bezsenne noce przed swą śmiercią. Powiedział, że gdy nie będzie mógł osobiście przyjechać, przyśle swój list. Program przewidywał zamknięcie dzisiejszej uroczystości przez Ks. Prymasa. Niech Jego list uroczystości te otworzy.


O. Mieczysław Albert Krąpiec

 

 

Do świadków promocji doktorskiej laureata nagrody Nobla Czesława Miłosza


Na ręce Jego Magnificencji Ojca prof. dr Mieczysława Alberta Krąpca, Rektora KUL

  Proszę przyjąć wstępne wyjaśnienie tego niezwykłego adresu mojego listu. Może pod koniec okaże się ono zrozumiałe. Nie śmiem a priori zwracać się do uczestników, to bowiem z góry zakłada stany duchowe, o które jest niezwykle trudno, gdy mamy przed sobą Osobowość człowieka, który przebija się przez "rodzinną Europę" od dębów ponarskich aż po kalifornijski krasnobór dziewiczego lasu sekwoi i... dalej, i głębiej - gdy "wody sięgają po szyję i nie ma nigdzie oparcia" (Ps 79).

  Samotny Nawigator, posługujący się jedynie łupinką własnej osobowości, walczy z potopami wieków, których wody nakładają się na cały jego żywot, aż "od krzyku i męki ochrypło gardło i osłabły oczy" (Ps 79). Ale nie było to inaczej możliwe, by przebić się przez dzieje współczesnej Ojczyzny europejskiej. Była ona szczególnie hojna w udręki dla swych synów - sapere ausuris... Wpisać się w jej dzieje od korzeni chłopięcego życia, mieć świadomość więzi biologiczno - historyczno - kulturalnej, czuć na sobie obciążenie natury, cywilizacji i kultury, sakralizować misterium przyrody, kochać ją i poddawać się jej prawom, a jednocześnie... nie ulegać im bez niemego dialogu, zachować wewnętrzną wolność, by w skorupce swego bytu pozostać Osobą wolną - to pasja życia, która zmusza do wojowania o własne i społeczne prawa.

  Może to jeszcze nie w pełni dojrzała, ale już wyczuwana ironia myśli Psalmisty o człowieku - "profunditas est homo et cor eius abyssus" (Ps 63) - podsycała tę pasję, by przejść przez dzieje darowanego sobie przez Stwórcę bytu i życia bez uszczerbku dla wolności osobowej, choćby wypadło ponieść rany i skłócić się z całym dziedzictwem Europy. Może niekiedy niepokoić czytelnika książki "Rodzinna Europa" ta nadrzędność myślenia, ten oskarżycielski ton, ale trzeba przyznać, że wyposażenie Europejczyka w XX wieku było tragiczne. Pozwalało być na pogrzebie wszystkich niemal filozofii XIX wieku, przebijać się przez mgławice pozostałych po nich oparów, podrywających się przewrotów i ustrojów politycznych, z których każdy następny był coraz bardziej tragiczny, okrutny, krwawy, aż doszło do absurdów totalistycznych, które patrzyły na człowieka jako na najgroźniejszego wroga państwa i władzy. W takich odmętach Dantejskiej "selva selvagia" (dzikiej otchłani - przyp. red) poranną zorzą mogły być serdeczne boje ucznia szkolnego, oscylującego między prefektem "Chomikiem" a nauczycielem łaciny, panem Rożkiem. Ostatecznie na powierzchni dalszej nawigacji przez życie pozostał ksiądz Chomicki, który zaimponował uczniowi tym, że "straszliwy i niezłomny pozostał ze swoimi parafianami w morzu czerwonym nowego doświadczenia" (s. 77) i trwa do dziś w nieludzkiej ziemi, dzieląc udręki człowieka. Unosił się nad Laureatem - człowiekiem o naturze na wskroś religijnej - "Kościół katolicki [który] imponował swoją olbrzymią budowlą..." i swoją historią. Pod kopułą tej budowli niezmordowany Nawigator przez "rodzinną Europę" będzie przebijał się wytrwale ku idealnej wizji Człowieka wolnego. Docierając dziś zda się do jakiegoś kresu, może o sobie powiedzieć, że uratował siebie. Ponosił wprawdzie klęski, ulegał złudzeniom, padał ich ofiarą jak prawdziwy wygnaniec, syn Ewy, ale zawsze rychło wycofywał się ze złudy - w przekonaniu, że jednak ma inne zadanie życiowe. Zresztą był zawsze świadom męki wzdychającej natury, o której święty Paweł w liście do Rzymian tak wymownie pisze (Rz 8,18 n.)
["...cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić" - por. www.nonpossumus.pl - przyp. red.].

  W tej samotnej wędrówce przez dzieje niesie siebie, może niekiedy pokaleczony, ale zawsze - jako obraz człowieka XX wieku, który doświadczył wiele i nie chce zostać niewolnikiem ani techniki myślowej szkół filozoficznych, ani mnóstwa programów społecznych, ani więzie­nnej architektury, ani też tupetu władców coraz to okrutniejszych. Może jest On jakimś "krzykiem o północy", jakimś hejnałem ostatniej godziny - najważniejszym zadaniem jego męki jest ratowanie wolności i Człowieka. Pragnie twórczości literackiej postawić - w swym piśmiennictwie - ten prototyp zadania. Wspierany przez kolumny świata chrześcijańskiego, czuje "ciepło, ludzką obecność Boga" (s. 64) i Głosiciela Miłości: "Syn, a obok niego Matka, Matka odwieczna, zawsze bolejąca nad cierpieniem swego dziecka, Opiekunka, Orędowniczka". "[...] katolicyzm jest - dla Czesława Miłosza - najbardziej antropocentryczną z religii i niejako przez nadmiar boskiego człowieczeń­stwa opiera się unicestwiającym poszczególnego człowieka naukom ścisłym, paradoksalnie więc mniej jest narażony niż inne wyznania na rozkładający wpływ nauki i techniki. Nawet Ziemia i Niebo, Zstąpienie i Wniebowstąpienie mają w nim właściwości stosunków nie pomiędzy światami, ale ludzkimi postaciami" (s. 65). "W katolicyzmie jest bezpieczniej [...]" - mówił. W wysiłku samotnej nawigacji przez dzieje człowiek zwany Czesławem Miłoszem podtrzymywany jest tu wizją Boga Wcielonego, która jest w każdym ratowanym z niewoli człowieku.

  Takim widzę Laureata Nagrody Nobla i nowego Doktora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Życzę mu, aby po licznych zwycięstwach uniknął i tego zagrożenia podwodnej rafy "zaklasyfikowania administracji akademickiej" i swobodnie żeglował - bez łodzi - do wybranego celu: ratowania godności i wolności Osoby, Człowieka, każdego człowieka, by "powstało nowych ludzi plemię, jakich jeszcze nie widziano" (E. Małaczewski). Może świat uwierzy, na nowo, że profunditas est homo, że "dla nas ludzi i dla naszego zbawienia" zstąpił na ziemię Bóg wcielony, aby ratować człowieczeństwo... Jak wielkiego wysiłku potrzeba, aby uchwycić tę dominantę życia jakże trudnego i jakże owocnego! Może to usprawiedliwi mój zuchwały adres tego listu - "do świadków". Życzę im, by stali się uczestnikami trudu walki współczesnej najlepszych synów ludzkości o chrześcijańskie oblicze odkupionego przez Chrystusa Człowieka wieku XX.


 Pieczęć Prymasa Polski Stefana Kardynała Wyszyńskiego



Stefan Kardynał Wyszyński,
Prymas Polski
Warszawa, dnia 3 maja 1981 r.



 Uroczystość wręczenia doktoratu honoris causa Czesławowi Miłoszowi na KUL, 11.VI'1981

Czesław Miłosz, o. Mieczysław A. Krąpiec i Irena Sławińska

 

 

Promotor prof. dr Irena Sławińska: Laudatio


  Doktorat honoris causa jest hołdem złożonym szczególnej zasłudze - naukowej, twórczej, obywatelskiej - i wyjątkowo cennym wartościom. Jak wiadomo, nasza Uczelnia dysponuje tym odznaczeniem bardzo oszczędnie i z rozwagą, tak że i dzisiejszy laureat znajdzie się w towarzystwie wielce czcigodnym: Tatarkiewicza, Parandowskiego, Konrada Górskiego, wielkich osobowości i prawdziwych humanistów, którzy dostrzegają w człowieku najwyższą jego godność - godność "brata naszego Boga".

  Dzień dzisiejszy wpisuje Czesława Miłosza formalnie i uroczyście w dzieje naszej Uczelni. W rzeczywistości jest on od dawna w nasze życie uniwersyteckie wpisany, i to na różne sposoby: jest obecny w świadomości wykładowców i studentów, obecny w wykładach i w pracach studenckich, czytany, dyskutowany, recytowany, zarówno przed trzydziestu laty, jak i dziś. Był zawsze nam potrzebny - nam, społeczności akademickiej, i nam, narodowi. Potrzebny na różnych zakrętach naszych historycznych dróg: w okresie [- - -] [Ustawa z dn. 31 VII 1981 r. O kontroli publikacji i widowisk art. 2, pkt. 2 (Dz. U. nr 20, poz. 99)] ( * ) . A teraz, jasne i czyste, słowo to mówi wersetami psalmów. Poezja Miłosza stanęła od razu "poza obrębem", poza przyjętymi rubrykami, toteż niełatwo o niej mówić, gdyż język sam sięga po ustalone kategorie. Jakże przywołać dzieło tak niezmiernie bogate, różnorodne, zmienne, dojrzewające ku wielkiej prostocie i wielkim sprawom człowieczym? Kierunek dojrzewania stanowi już o wartościach, które dziełu poetyckiemu Miłosza nadają tak wysoki wymiar. Bo poezja jego rosła moralnie, intelektualnie i artystycznie aż ku słowu biblijnemu. Rosła tym wszystkim, co tak zmęczyło serce poety: "z a c h w y t e mg o r l i w o ś c i ąn a d z i e j ą".

  Może najpierw  g o r l i w o ś c i ą.  Łatwo dosłuchać się pod tym słowem greckiego i łacińskiego zelus, znanego nam z tekstów liturgicznych. Błyska ono różnymi kolorami, bo to i dyscyplina, i wytrwałość, i żarliwe staranie. Jedno z jego ulubionych słów, często obecne w poezji i prozie eseistycznej. Gorliwość pilnego czytelnika pism filozoficznych i historycznych, osiemnastowiecznych myślicieli i poetów, Swedenborga i Blake'a; gorliwość pisarska, podparta mocną dyscypliną każdego ranka: "zaraz dzień, jeszcze jeden, zrób, co możesz". To właśnie żarliwość buduje i sklepi przestrzenie poezji coraz rozleglejsze w widzeniu początków, przebiegów historycznych, zagrożenia cywilizacji, moralnych stosunków i szkód. Skoro powołaniem poety jest kontemplacja bytu, z gorliwością staje posłuszny temu wyzwaniu. Poezja Miłosza nabrzmiewa problematyką metafizyczną, dręczącymi pytaniami o esencje rzeczy, a równocześnie urzeczeniem różnorodnością bytów. Gorliwy poszukiwacz rzeczywistości, odnajduje wreszcie rzeczywistość inną, "dla nas nie do przeniknięcia". Zaznacza ona odtąd bardzo dynamicznie swoją obecność w poezji i refleksji Miłosza, szczególnie w dwóch ostatnich tomikach wierszy: Miasto bez imienia i Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada. Nie brak i wierszy wyraźnie apologetycznych: i one również umykają przyjętym rubrykom, jak Oeconomia divina, wizja zagłady świata w obliczu nieobecnego Boga. W poezji religijnej obowiązuje zawsze gest powściągu i dyskrecja. Gorliwość miała się wreszcie zadomowić w poezji translatorskiej Miłosza, pracy zawsze poznawczo ważnej, bo otwierającej nowe obszary świadomości, widzenia, języka. Z obcowania z Pismem świętym, z wielkiego trudu podjętego przez poetę (nauka greckiego i hebrajskiego) powstało dzieło niezwykłe. Przybliża Biblię, sumę doświadczenia ludzkiego, przekłada to doświadczenie na świadomość współczesną, twórczym aktem przywraca czy ustanawia nową polszczyznę, język hieratyczny, zdolny unieść wołanie Hioba czy Psalmisty. Polszczyzna taka istniała ongiś, w XV i w XVI wieku: jej nikłe ślady zadeptał doszczętnie żargon dziennikarski i scientyficzny, cybernetycznie czy semiotycznie napuszony. "Prawdziwe dostojeństwo mowy" unicestwia skrzek karłów, gotowe klisze słowne, slogany. I język jest objęty "obrzędem oczyszczenia", którym się staje współżycie poety z Biblią.

  Poezja Miłosza broni tej wielkiej  n a d z i e i,  stąd jej moc ocalająca. Bo nawet nierzadkie tam gniewy i rozpacze podszyte są nadzieją, podobnie jak młodzieńczy katastrofizm. Wigor, jaki rodzi się z nadziei, ujawnia szczególnie swoją zdrową siłę w zderzeniu z nihilizmem, częstym w młodej poezji polskiej. Jest to nadzieja trudna, zrodzona w czasach pogardy i klęski, contra spem, podtrzymywana wiarą w celowość każdego cierpienia i wiarą w ostateczne zwycięstwo Prawdy i Sprawiedliwości. Taką ufność doradza też rozum, "nieprzyjaciel rozpaczy, przyjaciel nadziei". Z nadzieją sprzymierza się poezja, która jest też odwagą zaczynania wszystkiego w każdej sekundzie na nowo. Nie przypadkiem w poezji Miłosza tyle promiennego światła, tyle świetlistych poranków u wrót nowego dnia, który otwiera drzwi nowej nadziei - ciągle odnawianemu powstawaniu z martwych. Nadzieja wreszcie wiąże się w dziele Miłosza z jeszcze jednym motywem: obiecuje przedłużenie ludzkich przyjaźni i miłości poza granice śmierci w Świętych Obcowaniu oraz przezwyciężenie czasu. "Pokonuję czas teraźniejszy" - mówi Miłosz o swoich młodzieńczych ambicjach - "A wyobraźnię mam tysiącletnią". Zatrzymać w biegu jedną chwilę - to za mało. Stąd wyprawy w głąb wieków, a nawet tysiącleci ("bo wspólna rzecz nasza tam była zaczęta"), przywołanie krain biblijnych, cierpień Hioba, łodzi Normanów, próba użyczenia swego głosu ludziom baroku. Na kartach Biblii dwadzieścia wieków to jak dni dwadzieścia, lęk i pragnienie te same, "choć twarze cezarów inne dziś na monetach". Tysiącletnia wyobraźnia poety przywraca minionemu światu młodość i siłę, ustanawia pamięć historyczną, wyprowadza z opłotków naszego czasu i powiatu. W wielkim dziedzictwie tysiącleci odnajduje poeta mądrość, pytania o istotę bytu, wzory osobowe, patronów poezji i myśli.

  W wielorakim sensie Miłosz stoi poza obrębem literatury współczesnej, ponurej, gorzkiej, pomniejszającej człowieka, zanurzonej w chaosie. Przestrzenie Miłosza są jasne, przejrzyste, panuje w nich ład. Jest to kosmos, nie chaos, choć kosmos z trudem wywiedziony z chaosu. Czy nie dlatego też tak bardzo pragniemy w tych przestrzeniach przebywać? Nie brak tu bólu, klęski, łez, utraty, a także krzywdy i zła, wszystko to jednak ma sens i znaczenie, jest celowe i logiczne, podlega Najwyższej Inteligencji. Porządek świata jest rozumny, można więc i należy go przyjąć, wejść na teatrum, nie zwracając biletu.

  Dojrzałe wypowiedzi Miłosza, zwłaszcza wypowiedzi z ostatniej dekady, przynoszą wiele słów dziękczynienia i błogosławieństwa. Słowa te wracają wciąż w wykładzie sztokholmskim, gdzie cały przebieg jego życia zostanie jako jeden ciąg darów: "miejsce urodzenia wśród ludzkiej przyrody, poezji i mitów; barokowe i nasiąknięte historią miasto studiów, Wilno"; znakomite wykształcenie, gdyż "dobrze jest słyszeć od dziecka słowa łacińskiej liturgii, tłumaczyć w szkole Owidiusza, uczyć się katolickiej dogmatyki i apologetyki".

   Z a c h w y tp o d z i wd a r  - to trzy motywy wiodące w poezji Miłosza, "zakochanego we wszelkiej rzeczy, która istnieje". One ustalają tonację. Zachwytem obejmuje zrazu poeta cudowne jeziora swego dzieciństwa, drzewa, każde obdarzone własną indywidualnością; ptaki. Podziw to już uczucie metafizyczne, zdumienie wobec bogactwa istnień poszczególnych, osobowości ludzkich, szacunek dla niepowtarzalnych losów człowieczych. W takim kluczu odczyta też poeta Pana Tadeusza - "pieśń o błogosławieństwach ziemi".

  Miłosz jest nie tylko wielkim poetą, ale i interpretatorem poezji, zwłaszcza tej, która współbrzmi z jego dziełem. Interpretacją stają się również przekłady i towarzyszące im przedmowy. Przyswajał literaturze polskiej przede wszystkim poematy współczesnych poetów angielskich i amerykańskich (Whitman, Yeats, Jeffers, Eliot), nieraz teksty bardzo trudne (Ziemia jałowa), ale również Szekspira i fragmenty Miltona. W czasie wojny tłumaczy dla prasy podziemnej Maritaina, po wojnie obszerny wybór tekstów Simone Weil. Wśród tłumaczonych przez Miłosza wierszy nie ma rzeczy błahych: każdy niesie jakieś ważne przesłanie moralne, dotyczy zasadniczych spraw ludzkiego losu. Także i poezja, przynależna do tzw. małych literatur, szczególnie mu bliskich.

  Trafne wprowadzenie w poezję współczesną przynosi eseistyka Miłosza, intensywnie wzbogacona w okresie amerykańskim, a więc po roku 1960, ale już w pełni dojrzała we "francuskiej" fazie jego życia. Ma ona zrazu charakter ściśle literacki (Kontynenty 1958), by stopniowo poszerzać obszary oglądu i zacierać granice między esejem autobiograficznym, literackim, historycznym czy filozoficznym. Takim wielo-pokładowym i pozornie amorficznym dziełem jest właśnie Ziemia Ulro (1977), księga przygód duchowych i intelektualnych poety. Podobnie jak wiersze i poematy ostatniego tomu wierszy, Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, i eseistyka Miłosza nieposłuszna jest formalnym kategoriom gatunkowym: przekracza je we wszystkich kierunkach, przechodząc od swobodnej opowieści do surowego zapisu myśli na marginesie lektury Swedenborga, Blake'a, Oskara Miłosza; od wnikliwej interpretacji poezji Mickiewicza do cytowanych fragmentów przekładowych. Tom zamyka obszerne wyznanie wiary, próba samookreślenia i ustalenia wątków własnej tożsamości.

  Znana dotąd w Polsce [- - -] [Dekret z dn. 12.X11 1981 r. O stanie wojennym, rozdz. II, art. 17, pkt. 4 (Dz. U. nr 29, poz. 154)] ( * ) eseistyka Miłosza stanowi blok o wielkiej sile inspiracyjnej i zasięgu myślowym. Wskazuje na różne złoża tradycji europejskiej i mało oczywiste pasma współczesnej kultury; ze szczególną uwagą i troską przygląda się sytuacji języka, jego degradacji. Świadomy swojego powodzenia, poeta pragnie swoją mowę rodzinną ratować. Tej wiernej mowie pozostał wierny, z pełna świadomością skutków takiej decyzji: że oznacza to izolację, przekreślenie wszelkich szans na wygraną. Zarówno drogę do polskiego, jak i obcego czytelnika zamykały dwie różne bariery, na szczęście - obie nieskuteczne. Poezja i eseistyka powstaje w języku polskim; angielski służy jedynie wypowiedziom naukowym profesora kalifornijskiego uniwersytetu. Zbiera je książka Emperor of the Earth (1977). Ale język angielski pod piórem Czesława Miłosza miał też ukazać anglosaskiemu światu to, co w polskiej sztuce słowa trwałe, co sięga ogólnoludzkich spraw i miar. Z myślą o młodzieży amerykańskiej opracowuje historię literatury polskiej (The History of Polish Litterature 1969), ogromne dzieło, szczególnie celne jako inicjacja we współczesną poezję, oraz antologię polskiej poezji powojennej (Postwar Polish Poetry 1965 i 1970). Zasięg zainteresowania tą poezją wzrósł dzięki niej bardzo znacznie.

  Wolny od zawodowej zawiści, doprowadza też Miłosz do edycji książkowych, również we własnych przekładach, wierszy Herberta (Selected Poems 1968) i poematów śródziemnomorskich Wata (Mediterranean Poems 1977), uznając tych właśnie dwóch poetów za godnych szczególnej prezentacji foro externo. Tak właśnie owocuje zelus Miłosza, jego troska o rangę kultury polskiej w świecie, bo nie siebie samego mu proponował. Że w jego właśnie ręce złożono najwyższe laury - to także premia za cały wielki trud życia, pisarski, translatorski, za formowanie młodych w Ameryce, ale przede wszystkim w Polsce, poprzez słowo wyzwalające, poezję w służbie Dobrego. Sprzymierza się ona z piękną i bardzo młodą Filo-Sofiją, jednoczy w psalmie błogosławieństwa i dziękczynienia, jest siłą, która przezwycięży "pieśń odrazy do świata".


Irena Sławińska


( * )
Swoją laudację Irena Sławińska wygłosiła tak, jak ją sobie przygotowała i taką skierowała do druku. Jednak tekst, który ukazał się w mocno opóźnionych ZN KUL (faktycznie w roku 1982, gdy powoli wznawiano zezwolenia na działalność wydawniczą redakcjom, które zawieszono posługując się Dekretem o stanie wojennym - a zawieszono [poza nielicznymi kilkoma] WSZYSTKIE redakcje w Polsce), został w dwóch miejscach ocenzurowany. W pierwszym fragmencie Autorka po słowach ..."na różnych zakrętach naszych historycznych dróg: w okresie..." wyliczyła okresy i wydarzenia, które oficjalnie "nie istniały".  Można tak zrekonstruować słowa profesor Sławińskiej: (Miłosz był nam potrzebny) w okresie stalinowskiej nocy i po załamaniu się nadziei na zmiany po robotniczych protestach i złudnej 'odwilży' w roku 1956, podczas haniebnych, antysemickich 'wypadków marcowych' w roku 1968 i ich konsekwencji, po grudniu roku 1970, gdy strzelano do gdyńskich robotników, a zmiany we władzach przyniosły jeszcze bardziej zakłamaną i fałszywą epokę, w roku 1976, kiedy obudziła się solidarność i zakładano komitety w obronie represjonowanych robotników z Radomia... Takie słowa MOGŁY paść w starej auli KUL w roku 1981, ale absolutnie NIE MOGŁY zostać wydrukowane ponad rok później. Posłużono się tu ustawą o cenzurze, czyli tzw. 'zapisem' (na mocy wewnętrznych 'zapisów' znikały z druku nazwiska, fakty i oceny, niewygodne dla rządzących). Drugi ocenzurowany fragment zawierał tylko kilka słów - Irena Sławińska konstatowała w nim oczywistą prawdę, że eseistyka Miłosza znana była w Polsce jedynie i wyłącznie z wydawnictw bezdebitowych, z tzw. 'drugiego obiegu', czyli ukazujących się w wydawniczym 'podziemiu' poza zasięgiem cenzury, a więc w rozumieniu wściekłych władz - nielegalnych. Po takim 'cięciu' zdanie to brzmi paradoksalnie: otóż oficjalnie pisarstwo Miłosza szerzej w kraju W OGÓLE nie było znane, bowiem na Miłosza przez te wszystkie lata był 'zapis'... Dopiero wydarzenia roku 1980 (gdy nastąpił rozkwit podziemnego ruchu wydawniczego) i przyznany Miłoszowi Nobel (którego to faktu nie sposób było ukryć) spowodowały, że Poeta mógł w Polsce od nowa zaistnieć...

(przyp. red.)

 

 

Dziedziniec KUL, 11 czerwca 1981; od lewej Czesław Miłosz, Jerzy Kłoczowski, NN, Lech Wałęsa

 Czesław Miłosz na KUL, 1981

fot. Janusz Kolasa
   Czesław Miłosz na KUL, 1981

fot. Włodzimierz Pniewski

 

 

Magnificencjo, prześwietny Senacie, drodzy uczestnicy tej uroczystości!


  Czuję się jak student, który zasnął nad książkami i śni mu się, że nagle dostał doktorat, a nie rozumie jak to się stało, i czy naprawdę znaczy to, że nie musi jutro zdawać egzaminu, do którego się przygotowywał. Porównanie to nasunęło mi się być może dlatego, że od chwili, kiedy wydrukowałem pierwsze moje wiersze w roczniku naszej uczelni, Alma Mater Vilnensis, zdawałem dużo egzaminów, z różnym, niekoniecznie dobrym, wynikiem. Ale ten sen w przededniu egzaminu ma również coś wspólnego z dziwami upływającego czasu, bo nie jestem całkiem przekonany, że było rzeczywiste to, co przytrafiło mi się w różnych bliższych i dalszych krajach od dnia, kiedy opuściłem moje uniwersyteckie miasto, łącznie z przekładami moich książek na egzotyczne języki i karierą profesorską w Kalifornii. Przede wszystkim jednak sen studenta naprowadza na kontrast pomiędzy niepokojem, niewiedzą, niezdecydowaniem młodości i powagą togi oraz biretu, w które został przybrany. A przecie ciągle się zdarza, a nawet jest to regułą życia wśród ludzi, że szata, jaką nosimy, pokazuje nas innymi niż jesteśmy we własnych oczach. Oswajamy się z nią stopniowo, nie bez tego jednak, żeby ów "ja" prawdziwy, odczuty od środka, nie zakładał cichego protestu marząc o szacie mniej może obszernej, ale bliższej jego ciału i jego małości.

  Prawdopodobnie wielu tutaj obecnych zadaje sobie pytanie, co naprawdę myśli stary poeta, który w swoich zagranicznych wędrówkach zebrał trzy międzynarodowe nagrody, w tym Nagrodę Nobla, i po trzydziestu latach wraca do kraju swego języka. Przede wszystkim chciałby skierować ostrzeżenie do licznych chyba na tej sali adeptów literackiego zawodu. Zadrżyjcie, jeżeli zaczynacie pisać wiersze. A jeżeli już piszecie, starajcie się nie ogłaszać ich drukiem. Mówię to dlatego, że słowo drukowane ma przedziwną zdolność zastygania w formę, która wkrótce staje się autorowi obca i w której nie zawsze może już siebie rozpoznać. Tym niemniej musi ponosić za nią odpowiedzialność, skoro została podpisana jego imieniem i nazwiskiem, i tak oto wszystko, co jest dla niego przeszłością, składa się na obraz społeczny jego dzieła i jego osoby. Gonił i zdawało mu się, że już zaraz uchwyci, a co wychodziło spod jego pióra, traktował jako próby, jako wstęp do prawdziwego dokonania. Aż nadchodzi dzień, kiedy ogląda się wstecz i widzi, że wszelka forma tymczasem zamienia się w jego dom na zawsze. Jest przez nią schwytany i hamowany w dalszym pościgu, podczas gdy sam nie ma już nad nią kontroli.

  W młodości miałem pewne wyobrażenie o tym, czym jest wiek szacowny, mgliście rysujący się gdzieś po pięćdziesiątce. Przedstawiał mi się jako spokój zakończonego dzieła, owocobranie, łagodna medytacja nad tym, co się przeżyło. Teraz, za kilka dni już siedemdziesięcioletni, wiem, jak bardzo te wyobrażenia były mylne. Bo starość okazała się gorzką wiedzą, ale także niepokojem, nienasyceniem i większym niż kiedykolwiek podziwem dla cudowności życia, a także bezustannie utrzymywaną nadzieją, że jeszcze wprawię rękę i będę podobny do tych japońskich malarzy, którzy dopiero obchodząc swoje dziewięćdziesiąte urodziny mówili: "zaczynam umieć malować". I jak łatwo się domyśleć, jestem zarazem świadomy, ile w tym kryje się złudzeń, skoro wyzwolenie od tego, co dla innych jest mną samym, pozostanie bardziej moim sekretem niż nową formą, która by przezwyciężyła tamtą dawną, jako że z wiekiem zwiększa się wybredność i przybywa niechęci do dostępnych nam środków wyrazu.

  Być może okres, w którym wypadło mi żyć, cała spazmatyczna historia Polski i świata, jest szczególną przyczyną tego poczucia niedostateczności. Medytując nad nieprawdopodobnymi losami ludzi, miast i krajów, zdumiewałem się, że tak mało z tragedii mego stulecia znalazło wyraz w słowie, a jeżeli, to tylko w okruchach wypaczających rzeczywistość. Rzeczywistość piętrzyła się i piętrzy nade mną - niby olbrzymia góra, której nie można wzrokiem ogarnąć. Również ta rzeczywistość codziennego dnia w Polsce, utrzymywana nadludzką niemal cierpliwością i rozwagą całej naszej wielkiej wspólnoty. Zdaje mi się chwilami, że potrafiliby zamknąć w słowie tę wielkość tylko ci, których nie ma, których jestem zastępcą. Bo nieobecność wielu ludzkich istnień, milionów jak w Polsce, zabranych przez śmierć zanim się spełniły, nie może nie zmieniać historii i kraju, i jego literatury, stąd myśl, że piszę zamiast nich, zamiast lepszych ode mnie i bardziej utalentowanych.

  Byłem nazywany katastrofistą i przypisywano mi wiarę w rychłą zagładę ludzkiego gatunku, wśród scen jak z Objawienia Św. Jana. Byłem nazywany też moralistą i dopatrywano się w moich utworach rzadkiego dzisiaj przywiązania do niezmiennych norm etycznych. Te nazwy nie są całkowicie dokładne i wiele z tego, co pisałem, wyjaśniłoby się jako ucieczka od nich. W miarę upływu lat coraz mniej zadowalał mnie podział, który jest chyba tłem wszelkiego katastrofizmu, podział historii na normalną przeszłość, nienormalną teraźniejszość i żałobną przyszłość. Coraz bardziej też drażnił mnie w literaturze ton lamentu nad rzekomo beznadziejnym losem nowoczesnego człowieka, co zresztą słyszałem dookoła siebie od młodości. Nie żeby literatura nie dała się odczytywać jako wróżby, które się spełniały. Już w ponurym tonie dekadentów, symbolistów, modernistów była zapowiedź wielkiej rzezi, pierwszej wojny światowej, która stała się końcem i haniebnym ukoronowaniem dziewiętnastego wieku. Prawdopodobnie to samo spotka dzisiejsze szlachetne w intencji nihilizmy i ubolewania nad duchowym wydziedziczeniem. Teraźniejszość jest nienormalna, ale kto wie, czy nie taka była zawsze i normalniała tylko we wspomnieniu. Uczyliśmy się też żyć z katastrofą jako integralną częścią historycznego czasu, według wzorów Apokalipsy, która nie jest historią, ale meta-historią, to znaczy opowiada o drugim planie za historią ukrytym. A co do niebezpieczeństw nauki i techniki, niewątpliwie wydziedziczających człowieka, trzeba starać się je określić, nie po to jednak, żeby wrócić do stanu, kiedy ich nie było, ale żeby przygotować nową naukę, bardziej ludzką, i bardziej ludzką technikę.

  Moralistyka i poezja źle godzą się ze sobą, stąd też niepokoiło mnie, ile razy zaliczano mnie do sędziów, to znaczy dostatecznie czystych, żeby ferować wyroki. Dużo uwagi poświęciłem romantycznej teorii artysty jako człowieka ze skazą niedoczłowieczeństwa, co tak silnie występuje w Nie-Boskiej komedii i co w XX wieku Tomasz Mann obrał za centralny temat swego dzieła. Wiele odkryć zrobionych w epoce romantyzmu zachowuje dzisiaj prawomocność. Prawdą jest, że "język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie", uzasadniony jest też osąd poety u Krasińskiego: "przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty sam nie jesteś pięknością". I słusznie romantyzm zajmował się również rolą poety jako medium, jako instrumentu sił potężniejszych niż on sam. We wczesnym dzieciństwie, kiedy umierałem na dyfteryt, zostałem polecony przez moją matkę szczególnej opiece Matki Boskiej Ostrobramskiej i powróciłem do zdrowia. Rosłem następnie w otoczeniu katolickim i niezwykle silne poczucie grzechu, aż do skłonności manichejskich, przypisuję mojemu religijnemu wychowaniu. Możliwe więc, że stałem się medium, przez które przemawiały głosy pewnej określonej cywilizacji dzięki chrześcijaństwu zakreślającej ostrą granicę między dobrem i złem.

  Tym niemniej, otrzymując to zaszczytne wyróżnienie na uczelni, która powstała z wydziału teologii wileńskiego uniwersytetu, czuję się w obowiązku stwierdzić, że nie jestem poetą katolickim. Kto stosuje w literaturze ten epitet, zakłada tym samym, że inni, bez tego wyróżnika, nie są katoliccy, co wydaje mi się i wątpliwe, i niezgodne z sensem słowa katholikos, które znaczy: powszechny, ogólny. Wprowadzając podziały łatwo prześlepić to, co ludzi łączy, nie dzieli. Jakże często człowiek wierzący znajduje dzisiaj niewierzących pośród sobie najbliższych i na odwrót, niewierzący musi odnieść się jakoś do wiary religijnej w swoim bezpośrednim otoczeniu. I myślę, że jedni i drudzy należą do tej samej rodziny umysłów, jeżeli jednoczą się w swoim szacunku dla wielkiej tajemnicy istnienia świata i człowieka, chowając w sercu pokorny podziw dla tego labiryntu sprzeczności, jakim jest nasze życie, wyrabiając sobie dar uwagi, która jeżeli osiąga dostateczną intensywność, jest, jak mówi Simone Weil, modlitwą. Jakkolwiek siebie nazywają, wszyscy oni są przyjaciółmi człowieka, bo ich postawa szacunku jest odwrotnością pogardy, z jaką odnoszą się do świata i człowieka zadowoleni z siebie wyznawcy teorii i doktryn na wszystko mających odpowiedź. Byłbym szczęśliwy, gdyby moje książki służyły ludziom w szerokim sensie tego słowa nabożnym. I jeśli zajmowałem się pisarzami religijnymi, jak Simone Weil i Lew Szestow, jeżeli tłumaczyłem i tłumaczę Biblię, to nie bez ukrytej intencji: chciałem może pokazać, że nie są to czynności zastrzeżone dla, jeżeli tak rzec wolno, katolików zawodowych.

  Próbuję tutaj sprostować, choćby częściowo, pewne opinie o sobie. Jako że obowiązuje zwięzłość, zakończę, zwracając się raz jeszcze do adeptów literackiego zawodu. Jeżeli sądzą oni, że sława jest rzeczą słodką, mylą się. Kto jej zakosztuje przekona się wkrótce, że jest ona sidłem i śmiertelnym niebezpieczeństwem dla duszy. Pośród pochwalnych szeptów, poklasków, migania fleszów, łatwo popaść w podziw dla siebie i w pewność siebie, która nosi nazwę hubris i jak wiemy z greckiej tragedii, ściąga zasłużoną karę. Miałem to szczęście, że długo żyłem w izolacji i samotności, pisząc, jak wtedy myślałem, na przepadłe, a laury zaczęły mnie wieńczyć na dobre dopiero kilka lat temu. I jeżeli coś osiągnąłem, to dzięki samotności, gorzkiej mędrców mistrzyni. Jak i czy podołam tej nowej próbie, przyznaję, nie wiem. Najskuteczniejszym może lekarstwem jest pamiętanie o obrzędowym, symbolicznym charakterze publicznych honorowań i uwieńczeń. Posuwam się nawet tak daleko, że przypisuję im niejaką przypadkowość co do osób, które są wieńczone, czyli że gdyby tych osób nie było. należałoby je wynaleźć. Tak jak samotność i brak czytelników nie przesądzają ani o wartości, ani o braku wartości dzieła, sława nie stanowi dowodu ani za, ani przeciw. Tak wielu sławnych w swoim czasie wspomina się dzisiaj ze wzruszeniem ramion, gdy inni utrzymują swoją pozycję na równi z mało sławnymi za życia. I teraz, kiedy słyszę z ust przyjaciół o moich zasługach, bronię się wracając myślą do tych długich a dobrych dla mnie okresów, kiedy sam na sam z moim sumieniem rozpamiętywałem moje niedostatki.


Czesław Miłosz

 

 

 Czesław Miłosz w Lublinie   10 - 12 czerwca 1981 r.

Okładka unikalnej płyty "Czesław Miłosz w Lublinie 10-12.VI 1981 r.",
wydanej z okazji honorowego doktoratu KUL Poety.

Z lewej - w auli KUL z JM Rektorem uczelni, O. Mieczysławem A. Krąpcem
i Promotorką przewodu, prof. Ireną Sławińską;

w środku - spotkanie na dziedzińcu uniwersytetu;

z prawej - złożenie kwiatów na grobie Józefa Czechowicza w Lublinie.

(Prawdopodobni) autorzy fotografii: Janusz Kolasa, Mladen Welinow

 

 

Przewodniczący Rady Naukowej Episkopatu Polski ks. Bp Marian Rechowicz


  Zacznę od cytatu z Ziemi Ulro. "Kiedy mój anioł stróż odnosi zwycięstwo, ziemia wydaje mi się tak piękna, że żyję w ekstazie, i o nic się nie martwię, bo otoczony jestem boską opieką, [...] czuję w sobie prąd wielkiego rytmu [...]. Kiedy zwycięża diabeł, z obrzydzeniem patrzę na kwitnące drzewa, które co wiosny powtarzają mechanicznie to, co im nakazało prawo naturalnej selekcji gatunków, morze kojarzy mi się z pobojowiskiem monstrualnych skorupiaków [...], przypadkowość i bezsens mojego jednostkowego istnienia przygnębiają mnie, jestem wyłączony z rytmu świata [...]". Oto dwa oblicza rzeczywistości, które widzi i przeżywa każdy myślący człowiek. Dlatego każdy wypowie się za zwycięstwem anioła. W chwili zwycięstwa anioła pisał chyba swoje 'De revolutionibus...' Kopernik. Któż bowiem - zachwyca się Kopernik - tkwiąc w najdoskonalszym układzie uporządkowanym przez boską decyzję, w ustawicznej kontemplacji, nie porwie się ku temu, co najlepsze, i nie będzie podziwiał Stwórcy wszystkiego; w Nim zawiera się szczęście i dobro. Kopernik, pozostający pod wpływem filozofii piękna Marsilia Ficina, widział w świecie odbicie Boga przez niezmienność praw rządzących przyrodą, przez czystość, doskonałość i piękno. Podobnie Kant i Newman. Ten ostatni postulował duszę poety w każdym chrześcijaninie. Obie rzeczywistości są prawdziwe. Człowiek jednak cieszy się przywilejem wyboru pola widzenia. Jeśli jest aniołem, znajduje się w krainie Ulro. I będzie powtarzał za Chrystusem: "Cóż za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?" Jeśli wybiera godzinę anioła - wybiera piękno i miłość, a z nimi cierpienie.

  Nie dziwię się, że Miłosz, zakochany w Piśmie Świętym, tłumaczył ze Starego Testamentu księgi poetyckie naznaczone pięknem i cierpieniem. Takimi są Psalmy nacechowane drogą walki i pokuty Dawida, Treny Jeremiasza bolejącego nad upadkiem Izraela, Księga Hioba wystawionego na próbę wierności Bogu, Księga mędrca Koheleta i wzruszająca Księga Ruth. Miłosz jednak nie ogranicza się do Starego Testamentu. Z Nowego przetłumaczył Ewangelię św. Marka, może najbardziej autentyczną, bo będącą katechezą Piotrową, tego apostoła, który szczególnie kochał Mistrza i bolał nad swoją niewiernością. Ufamy, że za tymi księgami pójdą tłumaczenia dalsze. Jesteśmy wdzięczni Czesławowi Miłoszowi, że zajął się Pismem Świętym. Jesteśmy szczególnie wdzięczni nie tyle za krytykę tekstu tłumaczeń pod względem formalnym, ale raczej za język i wytrwałość w poszukiwaniu autentycznego Słowa Bożego. Zgadzam się z poetą, że współczesne liczne tłumaczenia Biblii na język polski, mimo wielu uściśleń, odbiegają od dostojnej, hieratycznej potoczystości tłumaczeń epoki polskiego renesansu, jakkolwiek i ta szata razi czasem swoją chropowatością i nonszalancją językową. Tęsknimy do języka namaszczonego świętością objawienia, jak przystoi sacrum; języka oczyszczonego z wulgaryzmów, tchnącego godnością, wzniosłością, a także poezją. U Czesława Miłosza akceptujemy w pełni język hieratyczny, równocześnie nowoczesny. Należy podziękować poecie nie tylko za jego postawę filozoficzną i religijną w poszukiwaniu Boga poprzez przylgnięcie do Jego Słowa, ale także za przybliżenie tego Słowa w jego czystości każdemu, kto czyta po polsku. Taki może tytuł szczególny istnieje, ażeby dzisiaj go wyrazić w imieniu Episkopatu i teologów. Nie mówię o tytułach innych. Inne rzeczy były już powiedziane.

  W atmosferze ogólnego uniesienia i radości Katolicki Uniwersytet w Lublinie ceni sobie wysoko wizytę honorowego gościa. Chlubi się tym, że jego poezję głosił społeczeństwu polskiemu wtenczas, gdy to nie przez wszystkich było dobrze widziane. Dzisiaj ofiarując Czesławowi Miłoszowi najwyższy tytuł, jakim rozporządza, zdobi swoim laurem nie tylko czoło poety, ale także sam uważa za zaszczyt, że może wpisać jego nazwisko w poczet swoich doktorów. Jako przewodniczący Rady Naukowej Episkopatu Polski wyrażam panu Czesławowi Miłoszowi gratulacje i pozwalam sobie złożyć życzenia wielu godzin anioła. Ad multos annos!

Ks. bp Marian Rechowicz

 

 

Wszystkie teksty na tej stronie przytaczamy za publikacją w:
Zeszyty Naukowe 2-4 (94-96) Lublin 1981, R.24 (kwartalnik) str. 209-236
(teksty zebrał i przygotował do druku Jerzy Cieszkowski)

Stempel FDC (First Day Circulating) - Pierwszego Dnia Obiegu używany przez Pocztę Polską w Lublinie
11 czerwca 1981 roku
   Czeslaw Milosz - stempel FDC, 1981

 

 

Opracowanie i redakcja: Jan Krzysztof Wasilewski


Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 07.08.2008, godz. 04:00 - Jan Wasilewski