"Vita mutatur non tollitur"

Pośmiertne wystawy twórców nauki i kultury;
prezentacje postaci i ich dorobku

Zofia Hertz  (1911-2003)

Zofia Hertz - sylwetka
Zofia Hertz - we wspomnieniach:
- Andrzej Bogusławski - na 90. urodziny Zofii Hertz
- Renata Gorczyńska o Zofii Hertz
- Joanna Siedlecka o Zofii Hertz

 

Pochwała trwałości

 

Renata Gorczyńska

  Piękna i bardzo inteligentna Zofia, pierwsza w Polsce kobieta z dyplomem notariusza, poznaje na balu Zygmunta Hertza, absolwenta ekonomii na uniwersytecie w Manchesterze. Niecały rok później pobierają się i w sierpniu 1939 roku planują spóźnioną podróż poślubną do Francji, być może też do północnej Afryki. Ze względu na coraz bardziej niepewną sytuację międzynarodową wyjeżdżają w końcu do Jastarni. 25 sierpnia wracają do Łodzi, ponagleni depeszą o mobilizacji Zygmunta. Jego I Pułk Artylerii Przeciwlotniczej walczy w czasie obrony Warszawy na Wale Miedzeszyńskim. Po kapitulacji Zygmunt Hertz ucieka przez zieloną granicę i ląduje w Stanisławowie. Tam Zofia Hertz rusza w jego poszukiwaniu 2 stycznia 1940 roku, w najsroższą zimę. Odnajduje go jakimś cudem i oboje przemieszkują w tym mieście do czerwca 1940. Ich planowany powrót do Warszawy - legalnym lub nielegalnym sposobem - okazuje się niemożliwy. Mimo wszystko postanawiają czekać na okazję we Lwowie, w którym trwa wielka łapanka, manewry, alarm przeciwlotniczy. Wpadają w mieszkaniu znajomych, zostają zesłani do Cyngłoku, wielkiego nic pośrodku lasów w Maryjskiej SSR, po europejskiej stronie Uralu. Przez następne szesnaście miesięcy rąbią drzewa. Z początku Zofia nie może nawet unieść siekiery z potężnym, metrowej długości styliskiem. Dziwi się, że potrafiła to wszystko znieść, łącznie z pluskwami leśnymi i głodowymi racjami, egzystencją w byle jak skleconym baraku.

  Po podpisaniu umowy Sikorski-Majski pod koniec sierpnia 1941 roku rusza z mężem do Buzułuku, w podróż na granicy niemożliwości. Zostaje zaprzysiężona w wojsku polskim, rozpoczyna pracę w sztabie generała Andersa, w wydziale kultury, prasy i propagandy. W 1943 roku, już w Bagdadzie, w stopniu public relations officer zaczyna pracować z Jerzym Giedroyciem, szefem Działu Wydawnictw i Czasopism II Korpusu.

  W Rzymie w 1946 roku powstaje idea założenia Instytutu Literackiego. Po zakończeniu II wojny jego twórcy decydują się na przeniesienie do Francji. "Ponieważ bardzo zależało nam na utrzymaniu niezależności, woleliśmy się trzymać z dala od wszystkich ośrodków emigracyjnych" - komentuje po latach Zofia Hertzowa. Przyjeżdża z mężem z Rzymu do Paryża 13 października 1947 roku, w dniu strajku generalnego, który paraliżuje całe miasto. Oboje Hertzowie z Giedroyciem własnymi rękami sprzątają stajnię Augiasza, jaką jest pierwsza siedziba 'Kultury' przy avenue Corneille w Maisons-Laffitte. Pierwszą noc w zdewastowanym przez Niemców domu spędzają na czyszczeniu wnętrz, ubrani jedynie w... kostiumy kąpielowe.

  Battle-dressy służą im potem za ubiór codzienny, z braku cywilnego. Mundury galowe II Korpusu Hertzów i Giedroycia znajdują się do dziś ukryte głęboko w kufrach. "Żadne z nas już by się w nie nie zmieściło" - zauważa Zofia Hertzowa ze śmiechem pół wieku później. Tryska energią, żaden wysiłek nie jest jej straszny. "'Kultura' funkcjonuje dlatego, że jest małym, bardzo zgranym zespołem, gdzie nie tylko razem się pracuje, ale mieszka, sprząta, gotuje..." - najprostszymi słowami tłumaczy fenomen falansteru wydawniczego, który dokonał trwałego przewrotu w świadomości Polaków.

  Choć od czerwca 1940 roku nigdy już więcej nie była na terytorium Polski, jest zorientowana w niuansach polskich jak mało kto. Jej żywiołem są ludzie. Z lektur i z bezpośrednich rozmów z rodakami przenikliwość pomaga jej w wyłowieniu z masy szczegółów spraw najważniejszych. Zna nawet kolejne aktualne fale dowcipów politycznych; najcelniejsze z nich ogłasza w redagowanej przez siebie rubryce 'Kultury'.

  Jak Zygmunt Hertz, tak i ona uwielbia podróżować, ale Instytut Literacki każe na siebie harować niemal bez przerwy. Więc robi to, niekiedy słaniając się ze zmęczenia. Zasługi? Zaszczyty? - "Kiedyś było się wrogiem numer jeden i pamięta się, jak pluli na nas".

  Śmierć łaskawie omija przez długie lata dom przy 91 avenue de Poissy. Najpierw jednak przychodzi po Marię Czapską. Potem po Zygmunta Hertza. Potem po Józefa Czapskiego. Wreszcie po Jerzego Giedroycia. Wraz z nim kończy się epoka 'Kultury'. Instytut Literacki pozostaje na jej barkach. Brakuje funduszy. Brakuje energii. Szwankuje zdrowie.

  Życie Zofii Hertz pozostaje stężoną kroplą bytu. Chwała jej za to, że jest. I za wszystkie jej dokonania, którym towarzyszył niekiedy ironiczny, niekiedy zwycięski uśmiech i błysk w oku. Bez martyrologii i patosu. Pani Zofia, pierwszy oficer 'Kultury' pod dowództwem Redaktora, w asyście kolejnego spaniela - (z)gryźliwego Faxa.


Renata Gorczyńska

- Pochwała trwałości,
'Rzeczpospolita' (Plus-Minus), 24 lutego 2001

 

 


Zofia Hertz opowiadała Renacie Gorczyńskiej


  "...zostaliśmy wywiezieni do Cyngłoku, posiołka w środku lasów, w Maryjskiej SSR, po tej stronie Uralu. Spędziliśmy tam szesnaście miesięcy rąbiąc drzewa. Było nas tam ze trzysta-czterysta osób. Mieszkaliśmy w barakach skleconych z desek, pełnych dziur i szpar, które zalepialiśmy mieszanką gliny z końskim nawozem. W deskach było pełno leśnych pluskiew. Jak dziś o tym myślę, nie mogę sobie wręcz wyobrazić, że tak mieszkałam, że ścinałam drzewa. Przecież nie mogłam z początku podnieść siekiery, która miała potężne stylisko na metr długie. Okazuje się, że człowiek może się do wszystkiego przyzwyczaić. Po podpisaniu umowy Sikorski- Majski przyjechał do naszego posiołka pułkownik NKWD i zwoławszy meeting zawiadomił nas, że jesteśmy amnestionowani i obecnie wolni sojusznicy, ale że powinniśmy pozostać na miejscu, bo wojna itd., itd. Naturalnie wszyscy postanowili natychmiast wyjechać. Któregoś dnia dowiedzieliśmy się - naprawdę nie wiem w jaki sposób dotarła wiadomość do takiej głuszy - że do Moskwy przyjechała polska misja wojskowa. Złożyliśmy się wtedy wszyscy na depeszę z opłaconą odpowiedzią, którą jeden z mężczyzn, z urzędu nasz poczmistrz, zaniósł na pocztę odległą o jakie 40 kilometrów. Napisaliśmy, że w naszej grupie jest tylu i tylu mężczyzn zdolnych do noszenia broni, tyle i tyle kobiet oraz dzieci. I pytamy co robić. Trudno uwierzyć, ale odpowiedź przyszła. Napisano, że mężczyźni mają się kierować do Buzułuku, a kobiety z dziećmi zostać na miejscu i wysłać - jeśli mają - jakieś dokumenty, to wówczas dostaną paszporty. Ale o rozdzieleniu się nikt nie chciał słyszeć. Pojechaliśmy więc razem. Nasz posiołek znajdował się między Kazaniem a Kosmoderniańskiem, w rejonie Wołgi. Droga do Buzułuku zajęła nam co najmniej tydzień, może dłużej, już dokładnie nie pamiętam. Najtrudniej było dostać się na statek, który miał nas dowieźć do Kujbyszewa na Wołdze. Był koniec sierpnia 1941 roku, Rosjanie uciekali masami, żołnierze też, wielu z przestrzeloną lewą ręką, to znaczy sami siebie zranili. Dostaliśmy się wreszcie na jakiś statek, skacząc na pokład przez burtę; tam znaleźliśmy miejsce na linach i usłyszeliśmy, że za nami ktoś mówi po polsku. Okazało się, że byli to trzej młodzi Polacy, z łagru na dalekiej północy, którzy też jechali do wojska polskiego w Buzułuku. Oni mieli ze sobą jakieś papiery, ale my żadnych, jeśli nie liczyć odpisu depeszy z Moskwy z misji wojskowej. Ponieważ nikt z nas w Cyngłoku nie miał papieru, spisaliśmy tekst na kawałku tapety. Tak dotarliśmy do Kujbyszewa. Kiedy statek dobił do przystani, przyszli enkawudyści i zabronili wysiadać, bo miasto jest przeludnione. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia: do Buzułuku można było dotrzeć tylko przez Kujbyszew. Ledwie więc enkawude znikło, skoczyliśmy na brzeg, schowaliśmy się pod płotem, a potem doszliśmy na stację. I po kilku dniach czekania na pociąg dobiliśmy do Buzułuku. Stamtąd Zygmunt od razu pojechał do Wrewska, bo tam się tworzył pułk artylerii, a ja zaczęłam pracować w sztabie. Chyba w tydzień potem, jak się trochę podkurowałam, przyszło zapotrzebowanie na dziesięć ochotniczek do ambasady polskiej w Moskwie. Byłam już wtedy w wojsku, zostałam zaprzysiężona. Zgłosiłam się na wyjazd. Wysłano nas pod eskortą starosty z Pomorza, który dobrze znał rosyjski. Ale gdy znalazłyśmy się na miejscu, ambasada czekała na walizkach na ewakuację; to był moment, gdy Hitler znajdował się pod Moskwą. Zawrócono więc nas do Buzułuku. Pracowałam w sztabie w wydziale kultury, prasy i propagandy. Dostałam stopień starszego sierżanta, bo nie ukończyłam podchorążówki. Jednym z naszych szefów był Stanisław Strumph-Wojtkiewicz, a potem - już w Jangi-Jul - został nim Józef Czapski. Znali go wszyscy jeszcze z Buzułuku, był bardzo charakterystyczny: długi, chudy i rudy. Z Zygmuntem widywaliśmy się na przepustkach i pisaliśmy do siebie. On w stopniu podporucznika, a potem został mianowany porucznikiem. Natomiast w naszym biurze pracowali na ogół strzelcy z cenzusem - to znaczy tacy, którzy mieli wyższe wykształcenie, ale nie ukończyli podchorążówki. Taki stopień miał też Jerzy Giedroyc, dostał potem stopień porucznika czasu wojny. Zaczęliśmy razem pracować w 1943 roku w Bagdadzie. A ci wszyscy, którzy pracowali ze mną (było nas dwanaścioro, w tym ja jako jedyna kobieta) dostali w końcu, wynegocjowane od Anglików na skutek starań Jerzego Giedroycia, [stopnie] Public Relations Officers. W wojsku brytyjskim był to stopień funkcyjny, ale odpowiadający randze co najmniej majora. Naturalnie w naszym wojsku mieliśmy te same stopnie co poprzednio z tą różnicą, że dostaliśmy dodatek do gaży do stopnia podporucznika. To było w Iraku. Potem była Palestyna, Egipt, Włochy. Gdy znaleźliśmy się we Włoszech, Jerzy Giedroyc, który był kierownikiem działu wydawnictw i czasopism II Korpusu uważał, że nie należy spodziewać się szybko wojny z Rosjanami, a zatem trzeba coś robić, aby utrzymać jakąś więź między Polakami, dać im strawę duchową i oddziaływać zarówno na nich, jak i na Kraj. Postanowił założyć pismo i wydawać książki. I tak powstał Instytut Literacki. Było to w roku 1946. Najpierw wydawaliśmy [tylko] książki. Pierwszy zeszyt pisma - to jest Kultury - ukazał się jeszcze we Włoszech, w lipcu 1947 roku".


Renata Gorczyńska
Fragment wspomnień Zofii Hertz,
[w:] Wstęp do 'Listy Zygmunta Hertza
do Czesława Miłosza 1952-1970',
Instytut Literacki, 1992

 

 

Opracowanie i redakcja: Jan Krzysztof Wasilewski


Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 03.10.2008, godz. 22:58 - Artur Podsiadły