Historia pewnego daru książek z Niemiec

Ks. dr Tadeusz Stolz

6.XII 2004 r.

Przygotowanie do wyjazdu

  Na początku listopada 2004 roku Dział Współpracy z Zagranicą naszego Uniwersytetu przekazał mi wiadomość, że nadeszła z Niemiec oferta darmowego przekazania Bibliotece Uniwersyteckiej KUL księgozbioru po zmarłym naukowcu, który był zakonnikiem – augustianinem. Zmarły pracował całe życie nad przekładem Nowego Testamentu na język niemiecki a księgozbiór, który pozostawił, miał liczyć 7.600 woluminów; więcej informacji o księgozbiorze nie umiano podać.

  Wielkich darowizn książkowych bibliotekarze się obawiają, szczególnie gdy o właścicielu likwidowanej biblioteki wiadomo niewiele. Zwykle podejrzewamy, że chodzi o opróżnienie mieszkania przed jego sprzedażą, a książki w tym zamiarze "przeszkadzają". Nadto, abstrahując od ewentualnych kosztów przewiezienia do Polski tak dużego księgozbioru, należałoby wziąć pod uwagę koszt jego późniejszego opracowania i ogromne wręcz prawdopodobieństwo, że znaczna część tytułów takiego księgozbioru w Bibliotece KUL, która liczy sobie 86 lat, jest już obecna. Dubletów za dużo zwozić nie chcemy, gdyż nasze własne zasoby dubletowe zapełniają już ogromny magazyn. Przede wszystkim nasze prace przy gromadzeniu i uzupełnianiu zbiorów muszą obsługiwać bieżący napływ literatury do biblioteki z "egzemplarza obowiązkowego", z zakupu i wymiany, a to oznacza przejście przez nasze ręce około 80.000 jednostek bibliotecznych rocznie (książek, czasopism, rękopisów, map itp.). Samych tylko książek opracowujemy i wprowadzamy do magazynów 17 - 19 tysięcy rocznie. Dlatego przy podobnych ofertach zwykle pytamy, czy można wybrać z oferowanego księgozbioru tylko tę jego część, którą uważamy za przydatną w naszej bibliotece. Tak też zrobiłem, nawiązując kontakt telefoniczny z panią Johanną Reichel, opiekującą się tym księgozbiorem. Zgodziła się, że będzie można wybrać i zabrać do Lublina tylko te książki, które uznamy za nam użyteczne.

  A koszt tego przedsięwzięcia? Budżet Biblioteki przeznaczony na wyjazdy służbowe bibliotekarzy w roku 2004 był już na wyczerpaniu. Natomiast koszt transportu 1.000 - 2.000 książek samochodem uniwersyteckim jeszcze mieściłby się w zaplanowanych wydatkach. Uzyskawszy zgodę prorektora ds. finansów na 6-dniowy wyjazd oraz zachętę kwestora, by jeśli to możliwe, koszty wyjazdu nie były zbyt wysokie, zabrałem ze sobą komputer przenośny i 22 listopada wyleciałem samolotem do Monachium.

Spotkanie z panem Otto Sagnerem

  Jeden dzień pobytu w Niemczech postanowiłem poświęcić firmie "Kubon & Sagner", z którą Biblioteka KUL współpracuje od ponad 40 lat. Na lotnisku czekał na mnie pan Otto Sagner, pochylony, uśmiechnięty, sędziwy starzec, który w końcu stycznia ukończy 85 lat. Jego obecność i serdeczne przywitanie wzruszyły mnie. Nie musiał przyjeżdżać po mnie (w rozmowie telefonicznej nalegałem, że sam sobie poradzę), gdyż znam Monachium, bo spędziłem kiedyś w tym pięknym mieście przynajmniej cztery miesiące. Pan Sagner koniecznie chciał ciągnąć moją walizkę (dobrze, że była prawie pusta!), ja ciągnąłem drugą, w której miałem komputer. Do miasta pojechaliśmy wygodnym metrem (S-Bahn), bo to "szybciej i taniej, niż samochodem", jak tłumaczył pan Sagner. Przez grzeczność wobec mnie starał się mówić po polsku (naszego języka niegdyś sam się nauczył), czasami tylko wtrącając słowa niemieckie; ja mówiłem powoli także po polsku, czasami szukając terminów niemieckich, gdy widziałem, że jemu brak słowa polskiego. Cieszyłem się długim dniem, gdyż zauważyłem, że słońce w Monachium zachodzi przynajmniej godzinę później, niż w Lublinie. Mieliśmy wysiąść na Dworcu Głównym. Ja wysiadłem, pomogłem panu Sagnerowi wyciągnąć moją walizkę... ale on już wysiąść nie zdążył: drzwi wagonu zamknęły się. Pojechał dalej. Zdążyłem tylko dać mu znak, że będę czekał; przyjechał po 10 minutach pociągiem z przeciwnego kierunku. I tak przywitaliśmy się tego dnia po raz drugi: raz na lotnisku a drugi raz na dworcu. Zostawiliśmy moje bagaże w hoteliku przy dworcu, odświeżyłem się i pojechaliśmy do firmy pana Sagnera; był już wieczór. Ta wizyta miała krótki, raczej kurtuazyjny charakter: przywitałem się z żoną pana Sagnera - Liselotte i z jego córką - Sabine, którą pan Otto Sagner przedstawił jako nowego szefa firmy "Kubon & Sagner", dodając: „ja już jestem na emeryturze”; podano kawę i ciasto przygotowane przez jego małżonkę. O interesach rozmawiać mieliśmy przed południem następnego dnia. Tego wieczoru zjedliśmy później we dwóch wspólnie kolację w dużej, typowej tam, bardzo gwarnej bawarskiej restauracji w centrum Monachium i długo spacerowaliśmy po Marienplatz i Kaufingerstrasse, rozmawiając o historii współpracy naszych instytucji, poczynając od pierwszego kontaktu pana Sagnera z dyrektorem Biblioteki KUL O. Romualdem Gustawem, gdzieś w 1960 lub 1961 roku...

  Następnego dnia rano przyjechałem do firmy "Kubon & Sagner". Pan Otto Sagner krótko wspomniał, jak zakładał w 1947 roku tę rodzinną firmę, pomyślaną jako eksportowo-importową, zorientowaną na import książek i czasopism z krajów słowiańskich do Niemiec, ich rozpowszechnianie w Niemczech oraz reeksport literatury słowiańskiej do krajów na całym świecie. Drugim zadaniem firmy było (i wciąż jest) zaopatrywanie krajów słowiańskich w literaturę z obszarów niemieckojęzycznych. Nadto firma pełni również rolę wydawnictwa, publikując prace badawcze dotyczące języków i kultur krajów słowiańskich. Dlaczego pan Otto Sagner interesował się słowiańszczyzną? Otóż urodził się w roku 1920 w w niemieckiej części Sudetów, niedaleko Cieszyna (miejsce urodzenia pokazywał mi w atlasie, z którego korzystał chodząc do szkoły). Ojciec jego przekonał go, wbrew ówczesnym stosunkom politycznym pomiędzy Czechami i Niemcami, że język i kulturę sąsiada należy znać, bo one są apolityczne. Jako uczeń poznał więc już język czeski, choć w szkole go nie uczono. Po II wojnie światowej zaś uczył się sam innych języków słowiańskich, podróżując wielokrotnie do Polski, Węgier, Rumunii, Jugosławii, Związku Radzieckiego i Czechosłowacji. W czasach największego rozkwitu firma "Kubon & Sagner" zatrudniała do 80 osób; dziś zatrudnia około 40, choć nie wszystkich w pełnym wymiarze czasu. Biblioteka Uniwersytecka KUL przez bardzo wiele lat za pośrednictwem tej firmy prenumerowała wszystkie niemieckojęzyczne czasopisma i serie naukowe, które gromadzimy na bieżąco (a jest ich około 600) oraz zamawiała - i dalej zamawia - monografie niemieckie. Z firmą "Kubon & Sagner" prowadzimy też stałą wymianę wysyłając bardzo wiele publikacji wydawanych przez Katolicki Uniwersytet Lubelski i otrzymując w zamian nieodpłatnie te niemieckie publikacje książkowe, które wyszczególniamy w naszych zamówieniach.

  Za tak długą i dobrą współpracę, na mój wniosek Senat KUL w lutym 2003 roku przyznał panu Otto Sagnerowi "Medal za Zasługi dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego". Uroczystość wręczenia tego odznaczenia miała miejsce w maju 2003 roku w naszej bibliotece (zobacz relację z tej uroczystości na naszych stronach). Ja - niestety - w tym czasie przez jeden semestr przebywałem na urlopie naukowym we Florencji i tylko listownie złożyłem gratulacje panu Sagnerowi. Teraz w Monachium zrobiłem to osobiście, a on przyznał się, że to odznaczenie go bardzo ucieszyło. Po odznaczeniu go przez KUL nadeszły inne wyróżnienia: Jugosłowiańskiej Akademii Nauk w Belgradzie oraz polskiej firmy kolportażu "Ruch", która ogłosiła firmę "Kubon & Sagner" – 'Partnerem roku 2004'.

 Otto Sagner

Otto Sagner (ur. 25 stycznia 1920 r.) w roku 1947 założył wydawnictwo. Jego siedzibą od roku 1959 jest Monachium. Publikuje prace naukowe o literaturze i językach słowiańskich oraz o historii (szczególnie o historii kultury) krajów Europy Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Firma Kubon & Sagner GmbH trudni się importem książek z kręgu zainteresowań Wydawnictwa -

(np. nie zajmują się naukami przyrodniczymi i technicznymi) i eksportem własnych publikacji. Współpraca KUL i Biblioteki Uniwersyteckiej z Verlag Otto Sagner trwa od marca 1961 r.
 Logo Wydawnictwa Kubon & Sagner

 

  Tego dnia pan Sagner, ubrany w ciepłą, wykonaną z grubego sukna, bawarską marynarkę, chętnie pokazywał mi znaki jego międzynarodowej działalności (pamiątki z różnych krajów), wielokrotnie powtarzał, że cieszy się z mojego przyjazdu i mówił, tym razem, tylko po niemiecku. Tak wyglądało jakby nie chciał się żegnać, aż nowa szefowa powiedziała: "Tato, bo pan dyrektor nie zdąży na pociąg". I tak pani Sabine zabrała mnie, aby oprowadzić po firmie. Podzielona jest ona na działy, które obsługują poszczególne kraje. W działach tych zatrudnieni są, oprócz Niemców, także cudzoziemcy: Polacy, Czesi, Rumuni, Węgrzy i Rosjanie. W magazynie widziałem wiele tomów publikacji z krajów słowiańskich, które oszacowałem na około 80.000 – 100.000 woluminów książek i czasopism. Tymczasem powiedziano mi, że w magazynie nie gromadzi się żadnych książek niemieckich, ponieważ w niedalekim Stuttgarcie jest tak wielka hurtownia książek niemieckich, że znajduje się w niej 95% książek dostępnych aktualnie na rynku niemieckim. Tak więc firma "Kubon & Sagner" w ciągu 12 godzin potrafi sprowadzić z tej hurtowni niemal każdą książkę, na którą otrzyma zamówienie. Pracowników w firmie widziałem skupionych na pracy; widać było, że każdy wie, co ma robić i tym się zajmował. Nikt nie prowadził konwersacji z drugim pracownikiem, nie chodził "na papierosa", nigdzie nie było włączone radio. Firma prowadzi także niewielką, przyjemnie urządzoną księgarnię slawistyczną, w której jednak ruch jest znikomy (do 10 klientów dziennie) i dlatego otwarta jest ona tylko popołudniami. Witryna jej jest jednak dobrze wyeksponowana i funkcjonuje jako reklama i szyld firmy. Czas mijał i wizytę należało kończyć, gdyż przed godziną 15 odjeżdżał mój pociąg do Heidelbergu. Odwieziono mnie służbowym autem do hotelu, a pan Otto Sagner znów mi towarzyszył.

W Badenii-Wirtembergii

 Mapka sytuacyjna Mosbach   Z przesiadką w Heidelbergu dojechałem przed wieczorem do miasta Mosbach, leżącego w Badenii-Wirtembergii. Na dworcu czekała na mnie Polka, pani Halina Kammerer i Niemiec, pan Nachtigall. Dopiero tutaj wyjaśniono mi, że w Mosbach działa Koło Przyjaciół KUL, skupiające dwanaście osób i to oni pomyśleli, aby księgozbiór po zmarłym naukowcu zaproponować naszej Bibliotece. Oczywiście nie umieli ocenić wartości tego księgozbioru i nie wiedzieli też, jaką postawę mogą zająć pracownicy biblioteki akademickiej w takiej sytuacji.

  Zawieziono mnie do małej miejscowości około 30 km od Mosbach, do Wioski Młodzieżowej, założonej przez księdza Heinricha Magnani zaraz po wojnie, gdy w Niemczech było bardzo wiele sierot. Wioska ta funkcjonuje po dzień dzisiejszy. Tam, w Domu Spotkań, zamieszkałem i tam się żywiłem. Jeszcze tego samego wieczoru przyjechała po mnie 82-letnia pani Johanna Reichel i pojechaliśmy do odległego o 7 km Schefflenz, gdzie znajdował się księgozbiór.

 

  Biblioteka zajmowała duży pokój o powierzchni blisko 40 metrów kwadratowych, z wielkim oknem od strony wschodniej; przez przeszklone drzwi można było wyjść do niewielkiego ogrodu. Książek było rzeczywiście dużo, jednocześnie w ładzie i nieładzie; w ładzie – na regałach, i w nieładzie – na biurkach, stole, ławie, fotelach. Było jasne, że to nie jest muzeum, lecz, że był to kiedyś "żywy" warsztat pracy uczonego. Właściciel tej biblioteki, ojciec Eduard Braunbock, zmarł w 2001 roku, w 90. roku życia. Na stole wciąż leżało mnóstwo nie otwartych listów i przesyłek książkowych. Niektóre były datowane z lat 1996 – 1998... Już po pierwszych dwóch godzinach przeglądania upewniłem się, że warto było przyjechać, gdyż księgozbiór był naprawdę wartościowy.

  Dlaczego przez trzy lata od śmierci właściciela nikt się księgozbiorem nie zainteresował (ani zakon augustynianów, ani Uniwersytet w Heidelbergu czy w Mannheim) - nie umiano mi powiedzieć. Pani Reichel, jako prawna spadkobierczyni O. Braunbocka (a wcześniej - Jego sekretarka), zapewniła mnie, że zakon augustynianów nie zgłasza żadnych roszczeń, gdyż przez ostatnie trzydzieści lat życia O. Braunbock przebywał poza zakonem, pełniąc najpierw przez dwanaście lat funkcję proboszcza w Schefflenz, a następnie pozostając tam jako emeryt. Z tak uspokojonym sumieniem postanowiłem następnego dnia zabrać się do pracy. Miałem na to cztery dni.

  Rytm pracy był taki: pani Reichel przyjeżdżała po mnie co rano swoim starym samochodem, jedliśmy śniadanie (dla mnie to trwało stanowczo za długo – ale to pewnie ona miała rację, nie spiesząc się...) i jechaliśmy do pracy. Około godziny 14 wracaliśmy na obiad i z powrotem do pracy, którą kończyliśmy między godziną 20 a 21; wtedy jechaliśmy na kolację. Ja zostawałem, a ona wracała do Schefflenz na noc, by rano o godzinie 8 czekać już w kaplicy Wioski Młodzieżowej na Mszę św.

  Wybierałem książki z biblistyki, archeologii biblijnej, archeologii starożytnej, historii Kościoła, historii starożytnych cywilizacji, historii Niemiec a także literaturę piękną (klasykę niemiecką i europejską), wreszcie polonika. Celowo wziąłem też kilka pozycji wydanych w czasach nazizmu, dla przykładu, jak Niemcy wówczas myśleli i co można było wtedy wydawać. Czasem brałem książki tylko ze względu na oryginalność edytorską lub interesującą oprawę.

  W komputerze, w którym miałem zarejestrowane nabytki z ostatnich 10 lat, sprawdzałem czy dana książka nie będzie dla nas dubletem lub czy nie brakuje nam jakiegoś tomu lub kolejnego numeru serii. Niestety, to zestawienie opracowane w systemie MAK dotyczy tylko nowszej części zbiorów Biblioteki KUL, a większość książek z biblioteki O. Braunbocka była wydana przed rokiem 1980, niektóre - przed rokiem 1990. Tylko czasopisma naukowe, które prenumerował, napływały nawet po jego śmierci. Ale te czasopisma, które niekiedy miały bardzo długie ciągi (nawet od pierwszego numeru) w zbiorach Biblioteki KUL już posiadamy, co mogłem sprawdzić poprzez Internet (do którego dostęp miałem tylko w Wiosce Młodzieżowej) łącząc się z Katalogiem Biblioteki Uniwersyteckiej KUL. Doświadczyłem ogromnej wyższości naszej bazy danych (opracowanej w systemie VTLS-Virtua) w stosunku do baz akcesyjnych, opracowanych w systemie MAK. Te ostatnie są albo źle napełniane (z błędami, bez korekt), albo nie indeksują właściwych informacji. A to oznaczało, że ta sama książka, która powinna pokazywać się w bazie za każdym razem, bez względu na to czy wyszukiwana jest przez tytuł, czy np. przez serię, raz była widoczna, a przy innym tropie wyszukiwawczym – nie. Korzystając z baz w systemie MAK i nie znajdując tam informacji o sprawdzanej książce, niestety, nie mogłem mieć pewności, że tej książki w zbiorach Biblioteki KUL jeszcze nie ma. Koniecznie musiałem sprawdzać jeszcze według innego indeksu. Niestety bywały i takie błędy, że tytuły wpisywane były nie od rzeczownika ale od rodzajnika. Stwierdziłem wtedy, że bazy oparte na systemie MAK w Bibliotece Uniwersyteckiej KUL posiadają bardzo dużo błędów i potrzebują zarówno "czyszczenia", jak i osoby, która o czystość bazy będzie dbała na bieżąco.

  Pracując tak przez cztery dni zapakowałem 29 kartonów (w tym 17 tzw. "bananówek") książek. Początkowo dźwigałem je sam, ale później prosiłem już o pomoc tę 82-letnią kobietę. W ostatnim dniu, w sobotę 27 listopada, nie pojechaliśmy nawet na obiad, by dokończyć pracę.

  Wieczorem czekała mnie Msza Święta z kazaniem i spotkanie z członkami Koła Przyjaciół KUL w Mosbach, ale musiałem jeszcze pojechać do pewnego emerytowanego generała Bundeswery, który koniecznie chciał mi przekazać Sumę Teologiczną św. Tomasza z Akwinu. W Bibliotece posiadamy wiele wydań Sumy i nie byłem zachwycony tym darem, bo przecież należało myśleć przede wszystkim o transporcie właśnie przygotowanych 29 paczek do Lublina, a tu jeszcze miała dojść na pewno jedna wielka paczka. Ponieważ pan ten dzwonił kilkakrotnie, więc jednak pojechałem. Łacińsko-niemieckie wydanie Sumy okazało się interesujące, ale niestety niekompletne. Ofiarodawca tłumaczył mi, że w Niemczech nigdy całość Sumy w przekładzie na niemiecki się nie ukazała. W tej sytuacji wziąłem oczywiście oferowane dzieło, a jego dotychczasowy właściciel czuł się wyraźnie usatysfakcjonowany.

  Z powodu rozpoczynającego się Adwentu Msza św. była sprawowana w kościele przy wygaszonych światłach, a wierni trzymali w rękach zapalone światełka – znak czuwania adwentowego. W kazaniu omówiłem teologię Adwentu, potem zaś krótko opowiedziałem o Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i o naszej Bibliotece (podobno odniosłem sukces, bo po tej mszy św. Koło Przyjaciół KUL w Mosbach powiększyło się o jedną osobę). Na koniec ostatniego dnia wizyty spotkałem się w domu parafialnym z proboszczem i członkami Koła na bardzo miłej konwersacji. Przed rozstaniem się zgromadzeni gospodarze podjęli wspólnie decyzję, że są gotowi sami przetransportować wybrany przeze mnie księgozbiór do Biblioteki Uniwersyteckiej KUL. Państwo Kramerowie (pan Kramer był pierwszym przewodniczącym Koła Przyjaciół KUL w Mosbach) zadeklarowali, że w styczniu przyjadą do Lublina samochodem dostawczym i przywiozą przygotowane przeze mnie do transportu książki.

  Następnego dnia, 28 listopada, wcześnie rano pożegnałem gościnne Mosbach, dojechałem pociągiem do Frankfurtu i samolotem wróciłem do Polski.

Przybycie książkowego daru

  9 stycznia w niedzielę, późnym wieczorem, przyjechali do Lublina państwo Gisela i Werner Kramer oraz... - niespodzianka! - pani Johanna Reichel. Przywieźli 30 kartonów książek, które wyładowaliśmy następnego dnia do Magazynu na Poczekajce, gdyż tam posiadamy komorę do dezynfekcji zbiorów. Przed kilku laty przyjęliśmy bowiem w Bibliotece KUL zasadę, że wszystkie ofiarowywane nam księgozbiory, zanim zostaną opracowane i włączone do zbiorów, najpierw poddawane są dezynfekcji w komorze próżniowo-gazowej (a ta znajduje się w Sekcji Dubletów, w magazynach na Poczekajce).

 Wyładunek daru książek z Niemiec, 2005

 Wyładunek daru książek z Niemiec, 2005

Ostatni pakunek daru z Niemiec: rzuca dyrektor BU KUL,
łapie szef Sekcji Dubletów (Zbigniew Narecki);
tyłem, przy furgonetce - państwo Gisela i Werner Kramer
"Sam te książki zapakowałem, sam je wyładuję..."
Dyrektor Biblioteki, ks. Tadeusz Stolz, wynosi z furgonetki
kolejne kartony po bananach pełne darowanych książek

 Po wyładunku daru książek z Niemiec, 2005

Koniec wyładunku daru książek z Niemiec: za kierownicą pani Gizela Kramer, klapę zamyka pan Werner Kramer,
na rampie z ostatnim kartonem Zbigniew Narecki; scenie przygląda się dyrektor Biblioteki, ks. Tadeusz Stolz

 Goście z Mosbach w BU KUL, 10.I'2005

Goście z Mosbach w Bibliotece Uniwersyteckiej KUL podejmowani przez jej Dyrektora (z prawej - ks. dr Tadeusz Stolz).
Od lewej stoi pani Johanna Reichel (tłumaczy Barbara Zezula), siedzą - państwo Gisela i Werner Kramer (10.I 2005 r.).

  Nasi goście spotkali się później w Czytelni Teologicznej z grupą pracowników Biblioteki. Na tym spotkaniu pani Johanna Reichel opowiadała o pracy O. Eduarda Braunbock'a nad przekładem Nowego Testamentu oraz o Jego translatorskim warsztacie, a także o swojej pasji do Pisma Świętego. Pani Johanna Reichel była przez 40 lat najbliższym współpracownikiem Ojca Eduarda. Jej praca polegała na korekcie i przepisywaniu na maszynie tekstu przekładu Pisma Św. z rękopisu uczonego. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ w jednej kolumnie był tekst grecki, a w drugiej tłumaczenie na język niemiecki wraz z objaśnieniami i przypisami.

  O. Braunbock prace translacyjne rozpoczął w czasie niewoli na terenie Związku Radzieckiego, do której dostał się jako żołnierz siłą wcielony do Wehrmachtu. Po powrocie do Niemiec, żyjąc jak pustelnik poza domem zakonnym augustynianów, oddał się swemu życiowemu zadaniu z pasją, niezwykłym uporem i poświęceniem. Świętą Księgę tłumaczył z języka greckiego, bo w tym języku została nam przekazana nauka i czyny Jezusa Chrystusa przez pierwszych Jego Apostołów. Sprawdzał w słownikach każde słowo, nie ufając do końca swej wiedzy i doskonałej przecież znajomości greki. Przekład Ojca Braunbock'a różni się znacznie od tłumaczeń znanych do tej pory i wydanych drukiem. Te różnice były powodem jego "odrzucenia" przez współbraci. Także nieudane były dwie próby obrony pracy doktorskiej na temat metody przekładu i jego treści. Nie zależało Mu na tytułach naukowych i uznaniu świata. Nie zniechęcił się. Bezgranicznie oddał się swemu, bardzo żmudnemu i pracochłonnemu, zajęciu translatora. Prosił Boga, aby pozwolił przed śmiercią ukończyć to dzieło – i otrzymał tę łaskę.

  Pani Johanna Reichel od śmierci Ojca Eduarda przepisuje tekst przekładu przy użyciu komputera i archiwizuje go na dyskietkach. Postawiła sobie cel, aby przed śmiercią ogłosić drukiem przekład Pisma Św. O. Braunbock'a. Ma nadzieję, że wydawca z Bonn, który wstępnie wyraził zgodę na publikację dzieła, nie wycofa się z tego projektu. Pani Reichel podkreśliła znaczenie fachowej literatury, którą Ojciec Braunbock zgromadził w czasie kilkudziesięciu lat pracy w Schefflenz. Patrząc na podręczny księgozbiór teologiczny Biblioteki KUL wyraziła wielką radość, że przynajmniej część Jego specjalistycznej biblioteki znajdzie tutaj swoje miejsce i będzie służyć naszym czytelnikom.

  Natomiast pan Werner Kramer dał świadectwo pracy na rzecz dobrych stosunków niemiecko-polskich, którą on ze swoją żoną i przyjaciółmi starają się spełniać poprzez uczestnictwo w dwóch przedsięwzięciach: oboje należą do Koła Przyjaciół KUL w Mosbach i są zaangażowani w projekty Koła, działają także w Stowarzyszeniu (ruchu) Św. Maksymiliana Kolbe (Maximilian-Kolbe-Werk e.V.), którego członkowie odnajdują byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, spotykają się z nimi, pomagają im (ekonomicznie czy też poprzez troskę o poprawę czy zachowanie zdrowia), często opiekują się nimi oraz wspólnie odwiedzają obozy koncentracyjne i modlą się za pomordowane tam, niczemu niewinne ofiary niemieckiego nazizmu.

  Po spotkaniu pokazałem miłym gościom naszą Bibliotekę; zwiedzili też siedzibę Uniwersytetu przy Alejach Racławickich oraz lubelską Starówkę. Pożegnaliśmy się serdecznie; wyjechali z poczuciem spełnienia dobrego uczynku, zapewnieni o naszej wdzięczności.

Ks. Tadeusz Stolz

Szczegóły relacji pani Johanny Reichel zawdzięczam pani Barbarze Zezuli,
która nie tylko tłumaczyła wystąpienia Gości, ale zechciała też je spisać.

 

Wpis, który państwo Reichel i pan Kramer pozostawili w Księdze Gości Biblioteki.

 

 

 

Autor: Jan Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 05.06.2008, godz. 02:05 - Jan Wasilewski